wtorek, 13 marca 2018

Ben Judah: Nowi londyńczycy

Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2018.

Gorszy świat

To sprawy, o których głośno się nie mówi – rozdrapywałyby problem imigrantów i podsycały dodatkowo lęki społeczeństwa. Ale Ben Judah nie chce udawać, że wszystko jest w porządku. Chociaż sam wśród swoich przodków ma imigrantów, urodził się i wychował już w Londynie – i dostrzega coraz bardziej wyraźne różnice między sobą a ludnością napływową. Zwraca uwagę na to, co stanowi temat tabu w mediach. „Nowi londyńczycy” to przegląd narodowości, które w jego mieście stanowią teraz niziny społeczne – odrzucane, nieakceptowane i upodlane. Judah chodzi po ulicach i dzielnicach, w których dominują bezdomni, sprawdza, jak dzielnice opuszczają Anglicy, jeśli do sąsiedztwa sprowadza się coraz więcej obcokrajowców. Śledzi wytwarzanie się wewnętrznych hierarchii, próbuje znaleźć rozmówców wśród przybyszy – i dowiedzieć się dokładnie, na czym polega życie imigranta, któremu rzeczywistość brutalnie przekreśliła nadzieje na lepszą przyszłość. Gromadzi historie, które przebiegają właściwie według jednego scenariusza, tu trudno o baśniowe rozwiązania. Zresztą nikt już w nie nie wierzy. „Nowi londyńczycy” to publikacja pozbawiona optymizmu i humoru, a także zachęt do zmieniania swojego życia. Autor rejestruje to, na co inni nie chcą zwracać uwagi – na wszelki wypadek. Ale przy wpatrzeniu w cudzoziemców na ulicach Londynu celowo zapomina o tych, którzy – jak on sam – urodzili się w tym mieście. Nie doprowadza do konfrontowania poglądów, zapewne po to, żeby nie pogłębiać kryzysów i społecznych przepaści. Przedstawia wyłącznie jedną stronę zjawiska, za to chce, by był to reportaż szokujący.

Rytm tej książki wyznaczają na przemian narodowości albo zawody – uszeregowane tak, by zapewnić dynamikę relacji (chociaż sama książka jest podróżą przez miasto – tu rozdziały tworzą kolejne rejony przemierzane przez autora). Polacy w Londynie to przede wszystkim budowlańcy: nieznajomość języka nie przeszkadza im w pracy, mają przede wszystkim wykazywać się fachowością. Z kolei Rumuni przyjeżdżają całymi wioskami – to ci, którzy muszą żebrać, żeby spłacić zaciągnięte u siebie długi. Do Londynu zwożą ich lichwiarze, którzy czynią z całych społeczności swoich niewolników. Posłuszeństwo zapewniają zakładnicy – członkowie rodziny, najczęściej dzieci pozostające w kraju. Osobno opowiada Ben Judah o prostytutkach, surogatkach, opiekunkach do dzieci, sprzątaczkach, pracownikach fast-foodów czy pielęgniarzach w domach opieki. Czasami skręca z zawodu na problem – pokazuje kwestię hazardu czy wypędzania demonów, przedstawia zachowania muzułmańskich nastolatek, które w szkole z dala od rodziców przebierają się w minispódniczki i mocno malują. Londyn, który Judah prezentuje, jest hałaśliwy, potwornie niebezpieczny i zakłamany. To miasto, które nie daje perspektyw, przynajmniej tym, którzy przybyli tu, żeby zacząć wszystko od nowa. Tu próżno byłoby szukać tradycyjnych wartości czy jakiegokolwiek wsparcia. Tylko w listach do bliskich koloryzuje się rzeczywistość.

Ben Judah czasami próbuje przebrać się za imigranta, innym razem nakłania ludzi do zwierzeń (a jego status zdradza… markowy notes). Ale w poszukiwaniach wiadomości zatrzymuje się na powierzchownych sensacjach, wydaje się, że kiedy już usłyszy to, co chciał – wstrząsający dowód krzywdy i bezradności – idzie dalej, po następny tego typu fakt. W efekcie „Nowi londyńczycy” to zlepek obrazków, przeróżnych i mozaikowych lecz niekoniecznie prowadzących do nadrzędnej refleksji. Na razie autor po prostu zwraca uwagę na problem, przygląda się temu, na co nie mają zwykle ochoty turyści prowadzący notatki z podróży. Tu imigranci – w oderwaniu od miejscowych – funkcjonują z dala od cywilizacji i humanitarnych warunków, osiągają najgorszy stopień upodlenia i nikt ich nie żałuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz