wtorek, 27 lutego 2018

Krzysztof Rutkowski: Warszawskie pasaże

Słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2018.

Nieprawdopodobni

„Warszawskie pasaże” to naturalna konsekwencja paryskich – i efekt cyklicznego tworzenia dla czasopism – to propozycja Krzysztofa Rutkowskiego alternatywna wobec standardowych gazetowych felietonów. Ten autor nie chce uprawiać twórczości agitacyjnej, kompletnie nie zwraca uwagi na problemy społeczeństwa, wielokrotnie omawiane czy „dyżurne” kwestie. Tworzywem swoich artykułów czyni erudycyjne anegdoty, skojarzenia czasem z odległych wieków czy różnych kultur i tradycji. To, co ma dla niego wartość, musi sugerować oczytanie i wysoką świadomość przeszłości. Odgrzebuje Krzysztof Rutkowski ciekawostki, działania spoza mainstreamu, dostępne inteligencji, ale już niekoniecznie masom. Uzyskuje dzięki temu efekt świeżości i odejścia od rutyny. Staje się ciekawszy dla odbiorców, bo pisze rzeczy nieoczywiste. Sam zresztą bardzo stara się budować napięcie na przestrzeni niewielu słów. Dba o to, by felietony brzmiały jak wiersze: przynajmniej w sferze operowania językiem. Chociaż ten autor poszukuje rozwiązań rzadko spotykanych w części tekstów, odwołuje się do rubaszności. Zderza widma przeszłości z pełnym filozoficznej zadumy szczaniem pod murem – w tym kontraście upatruje rozbawienia odbiorców bądź też przełamania patosu, ale stosuje go tak często, że niekoniecznie przekona nim czytelników do takiego rodzaju niskiego dowcipu. Wszystko, co w nadmiarze, może w końcu zmęczyć, ale o tym Rutkowski nie pamięta, na wszelki wypadek. Rozkoszuje się dysonansem płynącym z kontrastu: szczania i wysokiej kultury.

Każdy felieton „Warszawskich pasaży” dotyczy innego tematu wyłuskiwanego z tradycji. Szuka autor palimpsestów i dopowiedzeń do tego, co znane, usiłuje przełamywać rutynę codzienności. Przenosi odbiorców w inną rzeczywistość, żeby przyjrzeli się nieodkrytemu, zrewidowali poglądy lub na nowo odczytywali teksty zakorzenione w kulturze. Wykorzystuje pojedyncze zwroty jako wehikuł czasu –inspirację do szukania rozważań bogatych w wiedzę i interpretacje. Jawi się niemal jako mentor publiczności literackiej spragnionej bardziej wyrafinowanych tekstów. Ale żeby uzasadnić obecność erudycyjnych motywów w codzienności, która zdecydowanie daleka jest od takich inspiracji, Rutkowski zaczyna udawać. Konstruuje sobie codzienność alternatywną, złożoną z wyrwanych z kontekstu i kompletnie nieprawdopodobnych sytuacji. W tej codzienności podczas porannych przebieżek (topografia w pierwszym zdaniu to jeden z bardzo nielicznych sygnałów warszawskości) spotyka zwykle kloszardów, którzy bez wahania nawiązują do antyku, posługują się biegle językami elit i katalizują opowieść. Szuka Krzysztof Rutkowski tego, co dziwne, niezrozumiałe i nieprawdziwe z gruntu, ale brak zakorzenienia w faktach nie przeszkadza mu w udawaniu, że wszystko wydarzyło się naprawdę.

Są „Warszawskie pasaże” językowo odwrotnością felietonów, do jakich przyzwyczaili czytelników gazetowi twórcy i dyżurni felietoniści. Przede wszystkim dlatego, że to język jest podstawowym bohaterem opowieści, mimo że nie jest definiowany ani poddawany obserwacjom. Rutkowski nie walczy o sprawy istotne dla społeczeństwa, rezygnuje z włączania się w nonsensowne przepychanki. Zostawia innym argumentowanie i przerzucanie się opiniami. Zatrzymuje za to czytelników nad dygresjami wolnymi od aktualnych bolączek. To staje się podstawową siłą tomu. „Warszawskie pasaże” poza odejściem od standardowych struktur uwodzą pięknem stylu, starannością i elegancją. W formie mogą być w ogóle uważane za zaprzeczenie tradycyjnego felietonu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz