Prószyński i S-ka, Warszawa 2017.
Więź z widzami
Tym razem Krystyna Janda czyta ze swoimi odbiorcami złote myśli różnych filozofów – ale pomijając ich biogramy, rzadko odnosi się do narzuconego w ten sposób tematu. Raczej cytuje, by szybko przejść do własnych spraw. „Dziennik 2003–2004” wydaje się bardziej pospieszny i mniej osobisty, aktorka nie zajmuje się już tak skrupulatnie przedstawianiem domowników i sytuacji domowych – po pierwsze nie musi, bo wszystko zdążyła już opowiedzieć, po drugie dzieci dorastają i nie dostarczają już tylu powodów do śmiechu przenikliwymi wypowiedziami, a w dodatku zaczynają czytać książki matki, pojawia się więc nieuchronnie pytanie o prywatność. Po trzecie – nie da się przez cały czas prowadzić egzystencji bujnej i bogatej w towarzyskie relacje, czasami trzeba odpocząć i pod względem nowinek ten tom jest w pewnym stopniu odpoczynkiem. Oczywiście aktorka wciąż zajmuje się teatrem i graniem w filmach, relacjonuje pobyty w różnych miejscach ze swoimi spektaklami, a pod koniec tomu przedstawia też konflikt, w wyniku którego opuszcza teatr, przygotowuje się do ról i rozważa motywacje granych postaci – ale po pierwszym tomie dziennika ma się wrażenie, że wszystko to robi z mniejszym impetem, jakby z przyzwyczajenia i dla podtrzymania kontaktu, a nie z rzeczywistej potrzeby dzielenia się swoim życiem.
Pisze w pewnym momencie Krystyna Janda tym, jak to tonuje swoje wypowiedzi, jak stara się myśleć, czy nikogo nimi nie urazi, czy nie będzie przesadnie kłuć w oczy szczęściem lub zadręczać dylematami – może właśnie ta autorefleksja, która może pojawić się pod wpływem interaktywnego charakteru dziennika, wpłynęła na ochłodzenie tonu wynurzeń. Faktem jest, że tu Janda staje się bardziej ostrożna, mniej impulsywna, więc i budzi mniejsze emocje. W dalszym ciągu potrafi rozśmieszać – lubi opowiadać zasłyszane kawały i umieszcza je często na końcu dziennych notek zamiast puent, wyczulona jest również na żarty sytuacyjne i gdy spotka ją coś śmiesznego – nie omieszka o tym wspomnieć. Stara się jednak, by tego rodzaju drobiazgi nie zdominowały opowieści. Już wie, że sympatii poza publicznością teatralną nadmiernym zadowoleniem nie wzbudzi. Ucierpią na tym trochę fani, pozbawieni nagle dostępu do sporej części refleksji – ale oni i tak wytrwają, a Krystyna Janda chce szukać odbiorców dalej, zaintrygować kogoś na tyle, by stał się widzem, by zechciał sprawdzić, o co w teatrze chodzi.
Znów potężny tom dziennikowych zapisków wcześniej dostępnych w internecie proponuje Krystyna Janda i jej czytelnicy świadomi, co nastąpi później, czytać będą tę publikację inaczej niż w momencie powstawania poszczególnych wpisów. Ale książka jest ciekawa jako świadectwo teatralnej codzienności, nie tylko z uwagi na znaną powszechnie autorkę. Janda potrafi dobrze pisać, wpuszcza też czytelników do swojej prywatności (w kontrolowanym stopniu). Przedstawia nawet szereg zdjęć (ze względu na niską rozdzielczość pojawiają się one w książce jako miniaturki, ale to dobrze, bo nie odwracają uwagi od gęstego tekstu, a też pozwalają szybko się zorientować, do czego Janda akurat się odnosi. Przez te zapiski Krystyna Janda staje się bliska czytelnikom, buduje z nimi więź i niemal zaprasza do odwiedzania teatrów. Może świadomie kreować wizerunek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz