Znak, Kraków 2017.
Miłość nad śmierć
On jest w więzieniu. Wie już, że z niego nie wyjdzie, może tylko czekać na śmierć z podniesioną głową. Ośmielił się w końcu sprzeciwić hitleryzmowi, a to w nazistowskich Niemczech zbrodnia, której się nie wybacza. Aresztowany po nieudanym zamachu na Hitlera, wie, że po odraczanym kilka razy procesie zostanie stracony. Ona zostaje w domu z dwoma synkami: on z młodszym nie zdążył się nawet dobrze zaznajomić. Ona wie, że nie ma co liczyć na cud. Wie też, że musi być silna. Musi przetrwać, żeby przetrwała pamięć o jego bohaterstwie i o wielkiej miłości. Po kilkunastu latach małżeństwa dalej są dla siebie wszystkim. Teraz zostali wystawieni na ostateczną próbę.
Już od pierwszego listu wiadomo, że oni nie mają nadziei. Są pewni, że to koniec, nie znają tylko daty stracenia. Żegnają się ze sobą i żegnać będą wiele razy, bo każdy list może być tym ostatnim i w każdym trzeba zawrzeć słowa otuchy. Oboje ratują się Biblią – kwestia wiary jest tu bardzo ważna. Przerzucają się cytatami lub adresami biblijnymi, rozmawiają za pomocą konkretnych odwołań. On w ogóle uczy się wybranych fragmentów na pamięć – bo wie, że w najtrudniejszym momencie nie będzie mógł mieć Pisma Świętego przy sobie. Sakralizują także swój związek – tu miłość jest zdecydowanie sprawą duchową, nie wiąże się z fizyczną fascynacją lub cielesnością. Uwznioślane uczucie przetrwa, zawsze będzie istniało – autorzy listów nie mają co do tego żadnych wątpliwości. Dla dzisiejszych odbiorców ta ciągła potrzeba nazywania łączącej małżonków więzi może się wydać nienaturalna. W tej relacji nie ma tęsknoty ani pożądania, jest za to gotowość na rozstanie. Zupełnie jakby wyrażenie tęsknoty czy pozwolenie sobie na sentymenty, tkliwość i słabości automatycznie osłabiło morale i siłę drugiej strony. Od początku małżonkowie mówią sobie, że to już koniec i że cieszą się z takiego stanu rzeczy, skoro tak być musi. Ta radość ma ich upewniać w słuszności dokonanych wyborów, a i utwierdzać w odwadze, która już wkrótce bardzo się przyda. Niemal w każdym liście powtarzają się te same zapewnienia o miłości i te same przekonania o rychłym rozstaniu. Cały czas utrzymują wysoki poziom czułości, a jednocześnie dają sobie pewien margines swobody: jakby dawali sobie nawzajem prawo do nieprzejmowania się uczuciami drugiej strony.
Jest to bardzo trudna lektura. Pod kątem historycznym czy biograficznym przygotowują do niej komentarze krytyczne – bibliografia na końcu tomu, przypisy do poszczególnych listów, ale nawet sam wstęp, niezbędny, żeby wprowadzić czytelników w przedstawianą rzeczywistość. Ale trudno też byłoby ocenić obyczajową sferę tej relacji – bo nawet jeśli sformułowania w korespondencji i ciągłe zapewnienia o miłości pobrzmiewają infantylnie, trzeba mieć na uwadze cały kontekst, powody takich sformułowań – jak również fakt, że odbiorcy zostają dopuszczeni do intymnych wynurzeń, wkraczają w świat dwojga małżonków – do którego w normalnych warunkach nie mieliby wstępu. „Listy na pożegnanie” pokazują, jak zachować honor w godzinie próby, jak wspierać bliskich i jak przejść do historii. Nie jest to tom dla wszystkich, dokonane w tym wyborze skróty sprawiają, że jawi się bardziej jako świadectwo obyczajowości, indywidualnych przekonań pary opozycjonistów, a nie relacja okołowojenna. „Listy na pożegnanie” to test siły własnych przekonań, świadomości, co w życiu jest naprawdę ważne i czemu można się poświęcić bez reszty. Mimo wszechogarniającej rozmówców miłości nie będzie to rozgrzewający tom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz