czwartek, 3 sierpnia 2017

Magdalena i Sergiusz Pinkwart: Drakulcio ma kłopoty. Mistrz jazdy na krechę

Akapit Press, Łódź 2017.

Narty

Drakulcio jedzie na zimowisko i poza standardowymi problemami: „utalentowaną” Anną Marią oraz przemądrzałą Magdą Klonowską musi jeszcze mierzyć się z wyzwaniem – największym skarbem z dzieciństwa taty. Tata bowiem wręcza Drakulciowi swoje stare narty. Za długie i uniemożliwiające zwrotną jazdę. Dziesięciolatek nie słucha podpowiedzi bardziej świadomych kolegów i nie pozbywa się przestarzałego sprzętu. Postanawia iść w ślady taty i nauczyć się jeździć na jego deskach. Instruktor jazdy, jeden z braci Trenera, powtarza filozoficznie sentencję z pewnego komediowego serialu, a Drakulcio sprawdza, jak to jest, kiedy narty przejmują kontrolę nad narciarzem.

Zimowisko to kolejny obszar do podbicia przez rezolutnego kilkulatka. Mały Drakulcio nie boi się przygód, a że chce uzyskać wymarzony smartfon, skrupulatnie opisuje kolejne wybryki z nadzieją, że wybieli się przynajmniej w oczach czytelników – nie zostanie uznany za winnego, a bardziej – ofiarę przypadków i nieszczęśliwych zbiegów okoliczności. Doświadczenia Drakulcia są barwne i śmieszne, nie można im się oprzeć. Góry i zima to okazja do lepienia bałwana – ale już rzut bałwanem może zostać potraktowany jako wyzwanie i zapoczątkować wielką bitwę na śnieżki. Nie zabraknie pojedynków górali z ceprami, udowadniania sobie przewag. Gruby Tedi przez cały czas je, Andreas chce udowadniać, że we Włoszech i tak jest lepiej, a Drakulcio boi się spotkania z niedźwiedziem, bo nie wziął ze sobą strzelby i nie wie, co w takim wypadku mógłby jeszcze zrobić.

Trochę będzie tu praktycznych informacji: jak spakować się na wyjazd, co zrobić, gdy się zgubi w górach, jak się zachowywać, gdyby rzeczywiście na szlaku pojawiło się dzikie zwierzę. Równie dużo tu żartów, które przykrywają edukacyjny charakter tomiku. Drakulcio to bohater, który najpierw rozśmiesza, a dopiero później wzbudza refleksje. Chociaż tomik jest kolejnym w serii, można go czytać jako osobną całostkę. Przede wszystkim dlatego, że na początku pojawia się stała prezentacja postaci, a przygody są samodzielne. Pewne motywy autorzy zawsze zgrabnie wplatają w tekst (tym razem zrezygnowali z zalotów Magdy Klonowskiej – i dobrze, nie były dzieciom do niczego potrzebne).

Tomik utrzymany jest w konwencji powieści pop łamanej przez komiksową – bardzo często bezpośrednie wypowiedzi bohaterów wyróżniane są innym krojem czcionki, do tego jest tu mnóstwo szkiców, które wcinają się w tekst i częściowo przejmują narrację. Na rysunkach niekiedy widnieją też po prostu postacie z dymkami – co zwiększa dynamikę książeczki. Magdalena i Sergiusz Pinkwartowie dbają o to, żeby dzieci chciały samodzielnie czytać o przygodach Drakulcia: wprowadzają wartką akcję i wiele obyczajowych dowcipów zrozumiałych dla najmłodszych (oraz z ich kręgu zainteresowań). Pomaga im w tych celach i duży druk, i zabawa graficzna. „Mistrz jazdy na krechę”, tomik „zimowy”, to kolejny zestaw szalonych pomysłów dziesięciolatka – w tym samym stylu co poprzednie historie, ale bez powtarzania sprawdzonych już chwytów. Drakulcio jako tester zimowych atrakcji spodoba się maluchom. Pinkwartowie pokazują odbiorcom, że lektury nie muszą być nudne i często przynoszą niespodziewane rozwiązania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz