Prószyński i S-ka, Warszawa 2017.
Więzienie
Jeśli groza, to koniecznie ból i strach, bez tych elementów trudno sobie wyobrazić historię trzymającą w napięciu. Na rynek powraca kolekcjonerska edycja dzieł Stephena Kinga, określana jako Kolekcja Mistrza Grozy. Pierwszy tom, „Misery”, to historia, która liczy sobie trzydzieści lat i zawężona została – poza drobnymi wyjątkami – do dwóch postaci. Paul Sheldon, bohater tomu, to autor bestsellerów. Pisze przede wszystkim powieści romansowe, dzięki nim wybija się na rynku i zdobywa uznanie mas. Chciałby jednak zapisać się w historii literatury czymś głębszym. Stara się więc uśmiercić Misery Chastain, postać ze swojej serii – i stworzyć zupełnie inne dzieło, w oderwaniu od hitów wydawniczych. Jego zamiary komplikują się jednak za sprawą poważnego wypadku samochodowego. Kiedy Paul odzyskuje przytomność, przekonuje się, że trafił do domu Annie Wilkes, fanki cyklu o Misery. Annie jest byłą pielęgniarką i wierną czytelniczką. Opiekuje się pisarzem z prawdziwym oddaniem. Paul Sheldon spostrzega w pewnym momencie, że ma zmiażdżone nogi – i że jest faszerowany narkotykami. Sama Annie ma wobec twórcy iście szatańskie plany. Dla Paula lepiej by było zginąć na drodze – gehenna, jaką przechodzi, to ziszczenie się najgorszych koszmarów.
W „Misery” Stephen King dość dużo miejsca – jak na literaturę masową – poświęca autotematyzmowi. Ratunkiem dla Paula powinno być tworzenie, tyle że – pod dyktando psychopatycznej fanki. Annie żąda ocalenia Misery i ułożenia nowej atrakcyjnej fabuły z tą bohaterką. Nie przyjmuje odmowy, a środki perswazji miewa wyjątkowo brutalne. Całkowitą władzę nad pisarzem manifestuje na różne sposoby i mężczyzna, który z połamanymi nogami jest kompletnie bezradny, musi naprawdę starannie obmyślić plan działania. Każda jego pomyłka będzie karana z całym okrucieństwem. Annie Wilkes w swojej przeszłości skrywa sporo zbrodni, wiadomo, że nie cofnie się przed niczym i że nie można jej ufać. Paul, by zyskać na czasie, pisze nową powieść na dostarczonej mu maszynie. Stopniowo odpadają z niej kolejne litery – a to ładna metafora blokady twórczej. W „Misery” toczy się gra między rozsądkiem i emocjami. Co pewien czas Stephen King wprowadza fragmenty budowanej z mozołem przez bohatera narracji, ale niezależnie od jego pomysłów (i zapału), wieści o Misery nie staną się tak ciekawe jak „pozapowieściowa” otoczka. Kingowi udaje się cały motyw niemedialności pisania – walki z brakiem natchnienia czy rutyny wstykiwania słów – przekuć na wartką powieść grozy. A przecież posługuje się dwoma elementami niezbędnymi w takiej historii: strachem i bólem operuje właściwie na przemian, aż dziwne, że wystawiany na poważne próby bohater nie próbuje od razu się poddać. Do tego autor dodaje wątek umysłu ogarniętego szaleństwem, więc – nieprzewidywalnego.
Dzisiaj wiadomo, jak skończy się „Misery” – historia została już nawet przeniesiona na ekran. W dalszym jednak ciągu fani Kinga będą mogli cieszyć się sycącą narracją, samą w sobie stanowiącą dużą wartość. „Misery” to triumf opowieści, bezustanne testowanie trzech składników – treści, formy oraz konwencji. Stephen King bazuje na relacjach mocnych, a przy tym naznaczonych szaleństwem. Sugeruje swoim czytelnikom, że ma władzę całkowitą i nie zamierza chronić bohaterów – zdarzyć więc się może absolutnie wszystko. „Misery” to klasyka gatunku i zestawienie ludzkich lęków z okrucieństwem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz