Egmont, Warszawa 2017.
Ślub z bajki
Kirki ma sporą szansę na wygraną w konkursie jako… maskotka maga. Jednak jego pani, Miksja, wplątuje się w niemałe tarapaty, z których zresztą niewiele pamięta. Ma zostać żoną Iwana Siwego, którego ratuje spod katowskiego topora. Ratuje, bo takie rozwiązanie obmyślili Lil i Put. Z kolei Lil i Put chcą się uwolnić od podstępnego Gerswina, który wygląda jak skrzyżowanie Frankensteina i Drakuli. Wszyscy są tu wybitnie interesowni i każdy próbuje osiągnąć własny cel, nie oglądając się na innych. Tak się jednak nie da, poszczególne wątki zaczepiają się o siebie i coraz bardziej plączą. Miksja musi stanąć na ślubnym kobiercu – ale przecież Lil i Put nie naraziliby się na gniew kolejnej władającej magią istoty. Wszystko jest kwestią dobrego planu. I szeregu zbiegów okoliczności. Wielkie szaleństwo w „Czarującej pannie młodej” wiąże się też ze sporą dawką satyry – nie tylko na świat fantasy. U krasnoludów i małoludów dzieje się sporo rzeczy, które bezpośrednio odnoszą do znanej odbiorcom rzeczywistości. A że akcja przez pewien czas zatrzymuje się w domu wariatów… nie można mieć pretensji o fikcję, prawda?
Na drugim planie rozgrywa się zabawa motywami przeniesionymi z życia lub wyostrzanymi. Jest tu między innymi profesor wietrzący wszędzie spiski, jest też esencja urzędniczych absurdów w postaci kolejek na poczcie. Przy tym nawarstwieniu nonsensu nawet czarodzieje są bezsilni. Jakby tego było mało, w krainie panuje nepotyzm, a wójt wsi Miniatury Wielkie ze wszystkimi chce rozliczać się co do grosza. Krytycy jego rządów znikają w niewyjaśnionych okolicznościach. Piotr Bednarczyk i Maciej Kur używają sobie jako prześmiewcy, dodając do przygód Lila i Puta sporo dwuznaczności czy aluzji do znanych dorosłym odbiorcom motywów. W „Czarującej pannie młodej” dodatkowo grają konwencją- sięgają po postacie ze świata magii po to, by uruchomić kolejne płaszczyzny śmiechu. W końcu nie o samą fabułę im tu chodzi – ta jest stricte rozrywkowa. Komizm tkwi w detalach, w rozwiązywaniu poszczególnych motywów, którymi twórcy zarzucają historię.
Lil i Put nie są kreowani na superbohaterów, bardziej pasuje do nich rola drobnych cwaniaczków, kombinatorów, którzy zadziwiająco dobrze odnajdują się w małoludzkiej codzienności. To postacie stworzone dla śmiechu, nie mogłyby nawet funkcjonować w oderwaniu od niego. Sami autorzy bawią się najlepiej absurdami z Miniatur Wielkich – ale włączają do tego jeszcze intertekstualia nie tylko w zakresie tekstu. Ilustracje bywają wariacjami na tematy z różnych komiksowych odmian, tu wszystko wolno, jeśli tylko staje się parodią. „Czarująca panna młoda” już samym tytułem pokazuje pomysłowość i nastawienie na żarty – w środku jest tylko lepiej. Rozkręcili się twórcy, odnaleźli w klimacie i to, co proponują odbiorcom, robi się coraz ciekawsze. Przesuwają też grupę docelową z dzieci na młodzież – im starsi czytelnicy, tym więcej zabaw i gier z konwencją dostrzegą i docenią. Autorzy szukaj stylu, który wyróżni ich na rynku – dzięki Konkursowi im. Janusza Christy na komiks dla dzieci dostali szansę na zaprezentowanie się szerokiej publiczności – i z kolejnymi częściami cyklu stają się coraz lepsi i coraz bardziej pewni siebie. Lil i Put tym razem przekonują do siebie bez zastrzeżeń – rozbawią każdego fana nonsensu i parodii. Warto też zaznaczyć zabawę niedomówieniami, którą autorzy opanowują perfekcyjnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz