Wielka Litera, Warszawa 2017. (wyd. II)
Podróż i odpoczynek
Marek Niedźwiecki uwielbia Australię. Najpierw wybrał się tam zawodowo, później stwierdził, że na ten kontynent warto wracać, by coraz lepiej go poznawać. Od kilkunastu lat stara się zawsze wygospodarować trochę czasu, żeby wybrać się d kraju kontrastów. Poza tym, że Australię kocha, stara się ją też zrozumieć. Realizuje tu swoje fotograficzne hobby: w kadrach zatrzymuje niepowtarzalne widoki. O miłości do Australii opowiada w tomie, który na druk musiał poczekać (pierwszy raz ukazał się przed dwoma laty, teraz powraca w nieco poręczniejszej wersji). Ważniejsze bowiem z perspektywy wydawców były książki poświęcone pracy radiowca. Mimo błyskawicznego rynku literatury podróżniczo-reportażowej nie od razu mógł autor podzielić się zachwytami z odbiorcami. Teraz jednak żaden fan Australii nie przejdzie obojętnie obok „Australijczyka” – właściwie to albumu, tomu, w którym zdjęcia dominują nad tekstem, a na pewno bardziej działają na wyobraźnię czytelników. To opowieść „urlopowa”. Owszem, pojawiają się w niej czasami nawiązania do pracy, ale dużo częściej chodzi o odkrywanie Antypodów i odrzucanie mitów na temat Australii.
Marek Niedźwiecki omija turystyczne szlaki i atrakcje dla wycieczek. Woli prezentować odbiorcom indywidualne (nie zawsze oczywiste) zachwyty, sprawia, że przemierzają razem z nim kontynent i dowiadują się tego, czego nie ma w przewodnikach. Autor nie zamierza powtarzać wiadomości historycznych ani geograficznych, nie będzie zanudzać odbiorców stylem z podręczników i natłokiem informacji. Nie musi podpierać się książkowymi faktami, skoro przeżywa i doświadcza – i to jest sedno zawartości relacji. Niedźwiecki próbuje pokazać czytelnikom, dlaczego wraca do Australii, dzieli się odkryciami (wino australijskie), opowiada o lokalnych przysmakach i o co dziwniejszych przygodach. Przedstawia Australię bez stereotypów, co więcej, w ogóle tych stereotypów nie zauważa. Zachowuje rytm wypoczynkowy, wprowadza do relacji przyjaciół i sprawdzone trasy, a czasem fragmenty dziennika, by jeszcze lepiej uchwycić istotę tematu.
„Australijczyk” podzielony jest na krótkie rozdziały, a autor stara się tak pisać, by jeden rozdział oznaczał jeden temat (wycieczkę, konkretne miejsce, spotkanie). Przemierza kontynent, ale nie szuka na nim egzotyki, szanuje lokalne zwyczaje. Woli odpoczywać niż szukać przygód (te zresztą przyjdą same). Ogólnikowo wspomina drobiazgi: towarzyskie relacje, miłe chwile bez większego znaczenia dla życiorysu. Wprowadza akcenty osobiste, buduje też sieć intertekstualiów, przywołuje własne marzenia, zjawiska atmosferyczne i godziny. Czasami komentuje konteksty robienia prezentowych zdjęć. Nie zarzuca odbiorców tekstem, nie rozpieszcza wyjaśnieniami, a jednak uzyskuje fantastyczną familiarność stylu. Wpisuje się „Australijczykiem” w dzisiejszą modę na osobiste „reportaże” podróżnicze, choć pozostaje nieco na marginesie nurtu przez to właśnie, że rezygnuje z danych encyklopedycznych. Zanudzać nie chce.
A na zdjęciach pokazuje „swoją” Australię. Nie pocztówkowe widoki, nie to, co oczywiste, co od razu z Australią się kojarzy. Niedźwiecki szuka ciekawostek, motywów, które przyciągają do tego kraju, własnego spojrzenia na świeże odkrycia. Pozwala przy tym słuchaczom lepiej poznać siebie, bo opowiada o tym, co dla niego ważne, co utkwiło mu w pamięci i co sprawia, że spędza urlopy w Australii. „Australijczyk” to tom do oglądania. Nie funkcjonuje jako publikacja celebryty – trafi do fanów Niedźwieckiego, ale też do ludzi, których interesuje Australia jako miejsce wakacyjnego pobytu. Nie ma tu odkrywania lokalnych gatunków ani kultury. Jest spokój i mnóstwo fotografii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz