wtorek, 18 lipca 2017

Goscinny, Morris: Lucky Luke. Dalton City

Egmont, Warszawa 2017.

Miasto bandytów

Trzeba dobrze znać alfabet Morse’a, żeby przyjmować komunikaty z radiotelegrafu. Inaczej może dojść do katastrofy, na przykład wypuszczenia z więzienia najgorszego z braci Daltonów. Chociaż Lucky Luke zapowiadał, że nie będzie po raz kolejny ścigał tych przestępców, musi coś zrobić. Jednak Daltonowie zamierzają przejąć rządy. Samotny kowboj wydaje się być żadną przeszkodą. Ale Daltonowie po raz kolejny nie doceniają Lucky Luke’a. On w pojedynkę potrafi pokonać bandytów. W tomiku „Dalton City” humor pojawia się już na poziomie osi fabularnej. Daltonowie potrzebują w końcu w swoim mieście „próbnego” klienta, kogoś, kto przetestuje oferowane rozwiązania. Dla tego kogoś otwiera się hotele i restauracje, oferuje się rozrywki w saloonie („dziewczynki” od Lulu Spluwy potrzebują nastroju, czyli bójek między klientami, żeby profesjonalnie tańczyć kankana na scenie). Dalton City zaczyna się rozwijać bardzo prężnie i bez znaczenia jest tego przyczyna. Czytelnicy towarzyszyć będą bohaterom podczas kolejnych odkryć – i bawić się na równi z postaciami.

Dowcip wzbogacają tu charaktery. Daltonowie, chociaż rozróżniani jedynie wzrostem, okazują się bardzo wyraziści w emocjach czy reakcjach, ich przygody polegają na szeregu niepowodzeń – przypadków lub fuszerek. Często też autorzy wykorzystują chwyt polegający na nagłej i absurdalnej zamianie ról, tak, jakby wszyscy jedynie odgrywali swoje zadania, ale nie byli do nich specjalnie przywiązani. To dlatego więzień stać się może najbardziej oczekiwanym i rozpieszczanym gościem, a ścigany sprzymierzy się ze ścigającym, gdy jest szansa na zdobycie lepszego wroga. W „Dalton City” uciekinierzy z więzienia chcieliby zorganizować sobie miejsce na hazard i nielegalne rozrywki – przy okazji rozbudowują stereotyp miasteczka z Dzikiego Zachodu. Kolejne motywy kojarzone z saloonem czy westernami tu zyskują komiczne rozpracowanie. Chodzi nie o to, żeby przedstawiać bieg wydarzeń, a żeby logika tych wydarzeń wywoływała śmiech. Autorzy ułatwiają sobie jeszcze pracę „seriami” – refrenowo powracającymi motywami. Tak jest z wyjątkowo głupim ale poczciwym psem z więzienia, Błyskiem, tak jest z reakcjami na określone sytuacje. Do tego Goscinny wprowadza zamiary kompletnie nierealne: poślubienie Lulu Spluwy przez Joego Daltona, całkowity spokój Lucky Luke’a, który w żadnych okolicznościach nie przestaje ćmić papierosa. Opowieść śmieszy ze względu na przesłania, ale i na dobre puenty z poszczególnych drobnych wątków. Zwykle co kilka kardów pojawia się coś zabawnego – albo zamknięcie sytuacji, albo nawiązanie do już znanych czytelnikom rozwiązań. To sprawia, że po tomik chętnie sięgać będą i dorośli, i dzieci. Goscinny i Morris oferują dowcipy różnego rodzaju, dla różnych grup wiekowych. Nawet jeśli akcja rozgrywa się na jednym planie, komizm staje się wielopłaszczyznowy.

Wznawianie tomików o Lucky Luke’u to szansa zwłaszcza dla młodszych pokoleń na poznanie legendarnego już kowboja i jego przeciwników. Starszym pozwoli na sentymentalny powrót do lektur dzieciństwa. Ale „Dalton City” to również pokazanie, jak tworzyć inteligentną rozrywkę. Jest tu pomysłowe wykorzystanie stereotypów, a przede wszystkim – umiłowanie kreskówkowego absurdu. Dzieje się tu wiele i nie do powtórzenia w prawdziwym życiu. Tempo wydarzeń w połączeniu z precyzyjnie rysowanymi postaciami usatysfakcjonuje koneserów gatunku. Przygody Lucky Luke’a oczywiście są dzisiaj archaiczne o tyle, że nikt nie uwierzy w bliskość świata przedstawionego. Ale posługiwanie się schematami sprawia, że komiks wybrzmiewa uniwersalnie. „Dalton City” to publikacja kultowa, jeden z tych tomików, które trzeba mieć. Klasyka komiksu w najbardziej dowcipnej wersji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz