Burda, Warszawa 2017.
Bez rad
Podstawowym atutem Skalskiej jest entuzjazm. Akcentowany w retoryce tekstu, podkreślany promiennym uśmiechem na licznych zdjęciach artystyczno-seksowno-romantycznych. I chwytliwy tytuł książki „Fitness umysłu ze Skalską”, obiecujący trening korzystny dla zdrowia. Nie ulega wątpliwości, że ten poradnik jest produktem, który stosunkowo łatwo zareklamować. Ale energia i witalność autorki nie idą w parze z konkretnym planem na samorozwój. Dagmara Skalska raczej wyłapuje pojedyncze hasła i wskazówki dla chcących nauczyć się pozytywnego myślenia i rozdmuchuje je do poziomu całych rozdziałów. Wprowadza „ćwiczenia” – również bardzo proste i wręcz zniechęcające do działania przez infantylizm. Z jednej strony nie chce jawić się jako mentor i doradca, z drugiej – próbuje między wierszami wykpić tych, którzy z jej cennych uwag jednak nie skorzystają. W zasadzie ciekawa jest tylko wtedy, gdy zaczyna mówić o sobie (ale to przykrywa bezustannymi wyznaniami o miłości do nieżyjącego już męża). „Fitness umysłu” to tekstowy chaos i zlepek zadań, które na pewno nowatorskie nie są. Brakuje za to większego planu dla nich, powodu, dla którego z obfitej skarbnicy porad wybiera autorka te najbardziej podstawowe. Brak jakiejkolwiek strategii już we wstępie przekuwa na celowe działanie, twierdzi, że interesuje ją po prostu wzbudzanie szczerych emocji (i szczerych reakcji) – czy to będzie płacz, radość czy irytacja. W trakcje lektury zresztą często podkreśla, że zależy jej na wszystkich czytelniczkach, jakby bała się pominąć jedną z możliwych reakcji, bo oznaczałoby to utratę odbiorczyń. Nastawiona na działania marketingowe, zapomina o celowości wprowadzanych ćwiczeń. Naświetla znane wszystkim reakcje i pokazuje, jak przejąć nad nimi kontrolę, jak odrzucić intelekt a wytresować intuicję, przywołuje przykłady z życia. Są więc spostrzeżenia z życia wzięte, są ich ilustracje, zamknięte w osobistej relacji i ze stale podtrzymywanym kontaktem z odbiorczyniami – ale nie ma przemyślanego celu tego pisania, wniosków ani podbudowy teoretycznej. Rozdziały są wobec tego przypadkowe i nawet gdyby czytelniczki chciały z nich skorzystać, nie znajdą zbyt wiele dla siebie.
Co pewien czas pojawia się „zeszyt ćwiczeń” – miejsce na wyrażanie przemyśleń czy rozprawianie się z emocjami i tu Skalska okazuje się infantylna w stopniu, który uniemożliwi jej przekonanie do siebie części odbiorczyń. Oczywiście stosuje swoją strategię obronną (nie oceniaj, dopóki nie spróbujesz), ale już w jednym z pierwszych zadań każe zwracać się do dręczących kobiety myśli i każdy „list” zaczyna od słów „Szanowna myślo”. Naprawdę nie dziwi, że w stopce przy redakcji i korekcie zaznaczone jest, że nie obejmują one zeszytu ćwiczeń – przy takich błędach można się spalić ze wstydu. Najwyraźniej jednak autorce nie przeszkadzają. Pytanie tylko, czy ktoś, kto chce pomagać trenować umysł, powinien do tego stopnia lekceważyć język.
„Fitness umysłu ze Skalską” to książka ładna edytorsko, ale nieprzemyślana pod względem treści, zupełnie niepotrzebna na rynku zalewanym przez fachowo przygotowywane poradniki. Nie wystarczy odpierać niewyrażone jeszcze ataki i zwracać się bezpośrednio do czytelniczek, żeby sugerować, że prowadzi się wartościowy trening. Zabrakło tu dyscypliny, ale przede wszystkim pomysłu na tom. Dagmara Skalska pisze, żeby zaspokoić potrzeby pisania, a to stanowczo za mało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz