Agora, Warszawa 2017.
Język śmiechu
Nikt by nie przypuszczał, że pypcie do tego stopnia mogą bawić. Tymczasem Michał Rusinek zamienia wszelkie językowe wpadki, irytujące nawyki i naleciałości czy błędy w materiał do żartów - a realizuje całość z wprawą genialnego satyryka. Nie tylko wie, jak trafić do odbiorców: proponuje lapidarne teksty z bezbłędnymi puentami, rezygnując przy tym z malkontenctwa i pouczeń. Bawi się lingwistycznymi pułapkami dla samej zabawy. To znaczy, owszem, jeśli jego wywody trafią do odbiorców, którym zależy na pięknie języka, spełnią też funkcję edukacyjno-wychowawczą (a przy okazji mnemotechniczną). Ale uświadamianie językowe u Rusinka pozbawione jest mentorskich postaw i wyższości. To jeden z licznych plusów książki. "Pypcie na języku" trudno opisać, bo wielkim wyzwaniem staje się analizowanie komizmu, mechanizmów wyzwalających czysty śmiech. Równie trudno je czytać, zwłaszcza w miejscach publicznych...
Rusinek pisze krótko. Objętość felietonów wymusza miejsce pierwodruku, to teksty gazetowe - ale ich przeznaczenie tylko w objętości się objawia. Nie ma tu pośpiechu, niestaranności czy chęci przypodobania się większej grupie czytelników. Michał Rusinek jako autor pozostaje elegancki, dyskretny i precyzyjny. A przy tym - śmieszy do łez. Oddala się od dowcipów estradowych, rezygnuje z poetyki krzyku. Każde słowo u niego znaczy i kade składa się na żart. Efekt jest nie do powtórzenia (a dla większości felietonistów obecnie też nie do osiągnięcia). Nie ma tu zbędnych fraz, przewidywalności, przegadania czy upajania się retoryką, Rusinek doskonale wie, jaki efekt chce osiągnąć. Przy językowej kulturze autora - w ocenie wielu pozostającej na przeciwległym biegunie niż stylistyka kabaretów i satyry współczesnej - wrażenie jest piorunujące. Sięga Michał Rusinek po tematy obecne zawsze w felietonach dotyczących języka: przygląda się zdrobnieniom, zapożyczeniom czy skrótowcom, językowi polityki i dziennikarzy czy komentatorów sportowych, jednak nigdy nie jest w tym wtórny, za każdym razem znajduje nowe drogi przedstawiania motywu i za każdym razem znany temat opracowuje tak, by wydobyć z niego cały dowcip. Fenomenalnie operuje chwytami komizmotwórczymi, do tego wplata też pozory osobistych doświadczeń. Bezkonkurencyjny jest również w wyszukiwaniu językowych absurdów z dala od popularnych zagadnień (choćby w ogłoszeniach z agencji towarzyskich) - nieraz zaskoczy czytelników i doborem przykładów, i sposobem ich zaprezentowania. Potęgą tomu "Pypcie na języku" jest umiejętność komentowania. Michał Rusinek potrafi posługiwać się ironią, ale w felietonach pozostaje z pozoru zwyczajnym obserwatorem, inteligentnym człowiekiem, który stoi na przegranej pozycji w konfrontacji z pomysłami gorzej znających językowe struktury. Poziomu abstrakcji płynącego ze swobodnych skojarzeń "twórców" nie da się objąć rozumem - pozostaje śmiech.
Jest też Michał Rusinek jak dziecko (chociaż postawa intelektualisty i dżentelmena pozornie niemożliwa jest do pożenienia z tym skojarzeniem). Jest jak dziecko, bo dociera do sedna skostniałych fraz, dostrzega ukryte, często niezamierzone, przesłania metafor, te dosłowności, których nie widzą autorzy. Niby bohaterem tych krótkich relacji jest język z jego pypciami - dziwactwami, naroślami czy nieprawidłowościami. Ale kto wie, czy nie ważniejszym bohaterem staje się ukrywany za słowami autor, deklasujący satyryków i językoznawców w lingwistycznych zabawach. Michał Rusinek pokazuje, jak powinno się budować żarty, mimo że w pisaniu felietonów to zaledwie jeden z celów. Błyskotliwe i trafne są te teksty, przyjemne w lekturze jak mało który zestaw gatunkowo podobnych wyznań. "Pypcie na języku" to książka, którą każdy powinien przeczytać na początek dla zabawy wysokiej klasy. Później dopiero dla wyrabiania sobie językowego wyczucia, świadomości, jak mówić, żeby się nie ośmieszać. "Pypcie na języku" cieszą i są imponującym popisem satyrycznej sprawności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz