Marginesy, Warszawa 2017.
Oddanie
Daisy Goodwin tworzy powieść historyczną dla fanek dziewiętnastowiecznych narracji. W „Wiktorii” z punktu widzenia dzisiejszego odbiorcy nie dzieje się zbyt wiele: nastoletnia dziewczyna do tej pory na każdym kroku pilnowana przez matkę wstępuje na tron. Teraz musi nauczyć się samodzielności i podejmować decyzje dobre dla kraju, a nie dla tych, którzy chcieliby przejąć władzę i czyhają na najmniejsze potknięcie królowej. Wiktoria wśród polityków trafia też na dużo starszego od siebie mężczyznę, któremu daje się zauroczyć. Od tej pory dobro monarchii i marzenia królowej będą się w tomie ścierać. „Wiktoria” to powieść osadzona w XIX-wiecznych realiach, ale mimo dbałości o pałacowe detale autorka przede wszystkim zajmuje się ponadczasowymi uczuciami. Akcję zawęża do kilku osób – poza Wiktorią i jej najlepszym doradcą, lordem M., pojawia się tu matka królowej oraz sir John Conroy dążący do przejęcia wpływów za wszelką cenę – oraz kilku kandydatów do ręki dziewczyny. Nie brakuje też najbliższych dam dworu. Taki zbiór bohaterów wystarcza do przedstawiania szeregu intryg i pułapek.
„Wiktoria” nie dotyczy spraw politycznych (gdyby autorka wprowadziła choć kilka takich motywów, zbliżyłaby się w konstrukcji tomu do młodzieżowej bestsellerowej serii Rywalki Kiery Cass), a przynajmniej nie w sferze spraw istotnych dla społeczeństwa. Gdy walka dotyczy władzy, chodzi po prostu o przejęcie rządów, nie o konkrety dla ludu (czy dla „swoich”). Ten wątek zatem Goodwin umniejsza. Podkreśla za to kwestie prywatne. Wiktorka, żeby dojrzeć, musi stawić czoła despotycznej matce. Nie ma tu łatwego zadania – silna osobowość rodzicielki, szantaże emocjonalne i obecność sprytnego polityka u jej boku to nie lada wyzwanie dla młodej i niedoświadczonej królowej. Świat polityki to ciągłe przepychanki, konieczność podporządkowywania się interesom silniejszych – ale Wiktoria nie zamierza rozstawać się ze swoimi zaprzyjaźnionymi damami dworu, nawet gdyby oznaczało to dyplomatyczny skandal i utrudnianie budowania rządu. W tym wszystkim najlepiej odnajduje się lord M., doradca, któremu można zaufać. Na tej postaci Goodwin skupia się najbardziej, tworząc męski ideał o mrocznej przeszłości. Lord Melbourne zawsze wie, co należy zrobić, jak się zachować i jaką decyzję podjąć, nie zależy mu na lukratywnym stanowisku, a na chronieniu królowej przed poważnymi błędami. To bohater, któremu się kibicuje, nawet mimo jego przerysowania. Zresztą dla autorki relacja między Wiktorią i lordem M. stanowi podstawę fabuły. „Wiktoria” nie ma przedstawiać całego obrazu rządów, a jedynie mały – i bardzo osobisty – wycinek historii. Daisy Goodwin wie, jak zdobyć zaufanie czytelniczek.
Jest „Wiktoria” powieścią klasycyzującą w tonie. To relacja niepozbawiona wstrząsów, ale bez poszukiwania skandali w dzisiejszym rozumieniu. Autorka przenosi się w przeszłość i akceptuje bez zastrzeżeń jej ograniczenia. Wie, że atmosfera dziewiętnastowiecznego pałacu wymaga literackiej narracji – tekst opracowuje więc starannie, unika kolokwializmów i pułapek stylistycznych. Wybiera język plastyczny, naturalny dla tej fabuły, a jednocześnie oddalony od bylejakości. Jest to oczywiście opowieść uproszczona, spłycona pod względem dobieranych wydarzeń – dostosowana do oczekiwań masowej publiczności – ale przy tym daje wrażenie przeniesienia się w czasie, dostarcza ciekawej historii okołoromantycznej. Jest „Wiktoria” powieścią przemyślaną i w detalach dopracowaną, przyjemną dla czytelniczek. Trafi do fanek serialu „Wiktoria”, ale i do amatorek powieści „kobiecych”. Daisy Goodwin dobrze czuje się w tej konwencji i proponuje odbiorczyniom dostęp do przeżyć nieco zapomnianej postaci. Dostarcza wzruszeń i pięknych historii, od kulis pokazuje wyrzeczenia królowej i niemożność osiągnięcia prostego szczęścia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz