Wilga, Warszawa 2017.
Na podwórku
Dawniej dzieci nawet nie pomyślałyby, żeby na podwórko wychodzić z brulionem czy książką udającą brulion. Zabawy przekazywane z pokolenia na pokolenie, rozrywki wymyślane lub przynoszone przez rówieśników, pomysły kolegów z klasy, podpowiedzi rodziców… Nigdy nie było problemu, w co się bawić – gdy tylko zebrała się grupka chętnych dzieci, zawsze coś się dawało wymyślić: w zależności od składu, upodobań czy dostępnych akurat zabawek (i, oczywiście, czasu). Teraz jednak najmłodsi czas chętniej spędzają przy komputerach lub z elektronicznymi gadżetami, trudno ich od tego oderwać – żeby tego dokonać, trzeba szeregu sensownych podpowiedzi, na tyle atrakcyjnych, żeby kilkulatki uznały, że warto. Stąd wziął się „Brulion zabaw podwórkowych dla każdego”, kontynuacja wydawniczego hitu, tomik, który pewnie stworzyłyby dzieci, gdyby próbowały spisywać i opisywać zabawy zamiast w nich uczestniczyć. Sam trend przedstawiania klasycznych rozrywek z podwórka nie jest nowy, a część autorów proponuje naprawdę rozbudowane tomiki, kierowane do dzieci, ale i do rodziców, opiekunów czy animatorów. Opowieści o zabawach najmłodszych wyglądają dwojako. Jedne – to kompendia wiedzy, zestawy upraszczanych opisów, w których liczy się ilość – wskrzeszane są więc zabawy archaiczne i dzisiaj nieatrakcyjne, lub kolejne warianty liczone jako różne rozrywki. Drugie to popisy artystyczne, okazje do zaprezentowania się przez ilustratorów i grafików. „Brulion” kieruje się ku tej drugiej grupie, a przeznaczony jest przede wszystkim dla dzieci – i to do wykorzystywania od razu. To rozwiązanie ma zalety – trafianie bezpośrednio do użytkowników – ma też i wady.
Każda strona to propozycja innej zabawy. Na wewnętrznych stronach okładki pojawiają się reguły do zabawy w czołgi, sąsiadów czy łapki – później w tomiku zaistnieją już tylko plansze, powtarzane po kilka razy „narzędzia” do tych gier, bez wyjaśnień. Ale Ewelina Protasewicz wprowadza kolejne gry – w komórki do wynajęcia, kółko i krzyżyk, berka, chowanego, kapsle, klasy czy – skakanie w gumę (zresztą guma dołączona jest do tomiku). Wskrzesza rozrywki nieco zapomniane, ale podaje też te wciąż atrakcyjne. W niektórych przypadkach aż dziwne, że trzeba przypominać zasady (zabawa w chowanego czy w berka), czasami szkoda, że nie ma gier z „rekwizytami” – zabawy w dwa ognie czy głupiego Jasia (chociaż mogą pojawiać się w innych częściach serii). Autorka stara się raczej wybierać te rozrywki, które wymagają jedynie obecności innych dzieci, są bezkosztowe i dostępne w każdych warunkach.
I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie powtarzalność. Wprowadzane co jakiś czas są plansze do czołgów, łapek czy sąsiadów – i to zrozumiałe, chociaż w co najmniej dwóch z wymienionych przypadków wystarczyłaby dzieciom kartka papieru. Te plansze się zużyją i potrzebne będą następne – powielanie ich ma sens. Ale z czasem powracają nawet… reguły gry (1, 2, 3, Baba-Jaga patrzy) – i to już działa mocno na niekorzyść tomiku, sprawia bowiem wrażenie, jakby autorka zlekceważyła pozostałe zabawy (nie wyczerpuje przecież tematu!) i nie chciała dalej pisać czy rysować. Kopiowanie może rozwiązuje problem nadprogramowego miejsca, ale nie zachwyci czytelników spragnionych kolejnych podpowiedzi.
Za to dobra to publikacja od strony koncepcyjnej. Protasewicz stawia na ręczne pisanie (co, niestety, ogranicza możliwości korekty – jak w przypadku „poszukujących komórkę”) i utrzymuje estetykę brulionu. Może dzięki temu sugerować dziecięcość i rozrywkowość, wprowadzać strzałki i dopowiedzenia, proste rysunki i komentarze – nadaje całości lekkiego kształtu, sugeruje zabawę. Podkreśla też przeznaczenie tomiku – to nie książka, która ma leżeć na półce. W kilku momentach rzeczywiście wskrzesić może zapomniane zabawy, przyda się najmłodszym, a dla rodziców będzie oczywistym wsparciem przy oddalaniu dzieci od gier komputerowych czy telewizji. Dla dorosłych to zresztą sentymentalna podróż do dzieciństwa – okazja do wspomnień i opowieści, które scementują pokolenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz