Kinderkulka, Warszawa 2017.
Budowanie
Jest nieźle, chociaż trochę dziwnie. Zwykle gdy małe (lub nowo powstałe) wydawnictwo bierze się za rymowany przekład tekstu, prowadzi to do literackiej katastrofy, grafomaństwa i zgrzytania zębami odbiorców. W tomiku „Ignaś Kitek, architekt” autor przekładu jest podany już na okładce – i słusznie, bo jego zasługa w budowaniu bajki okazuje się spora. Mimo że temat należy do trudnych, a przygoda – do niebajkowych – historyjka przeznaczona jest dla dzieci, chociaż może najmłodszym sprawiać kłopoty, Łukasz Witczak radzi sobie z wyzwaniem całkiem dobrze. Zdarza mu się trochę potknięć, ale z większości pułapek wychodzi bez szwanku (i bez okaleczania narracji).
Ignaś Kitek to ośmioletni chłopiec, który właściwie od urodzenia wie, kim będzie w przyszłości. Bez przerwy coś buduje – i to nie z klocków, a z jabłek, pieluch czy naleśników. Wznosi wysokie wieże i gmachy o zadziwiających kształtach. Wszyscy wiedzą, że Ignaś ma talent. Rodzice już dawno zaakceptowali dziwactwa malucha, ale nie torpedują jego zabaw, pozwalają mu rozwijać umiejętności. Inaczej jest w szkole. Tutaj pani twierdzi, że drugoklasiści nie powinni zajmować się architekturą. Szkoła ma wszystkich traktować jednakowo, Ignaś nie może rozwijać swojej pasji, za to musi uczyć się tak jak inne dzieci. Nikt go tu nie docenia, chociaż nie jest to oskarżenie wymierzone w system oświaty – to trauma nauczycielki wywołuje konflikty w sprawie Ignasia. Oczywiście wszystko musi rozwinąć się w przygodę – kiedy klasa wybiera się na wycieczkę i załamuje się kładka nad rzeką, trzeba zbudować z dostępnych materiałów most. Tylko Ignaś, utalentowany konstruktor, może podołać temu zadaniu i uratować panią. A po takim wydarzeniu – zostać bohaterem. Jednak ważniejsze niż prestiż Ignasia staje się przekonanie, że każdy może realizować swoje marzenia, nawet jeśli różnią się one od pragnień i potrzeb większości.
„Ignaś Kitek, architekt” to bajka oparta także na ulubionych dziecięcych zabawach – każdy maluch chętnie wznosi (przeważnie z klocków) rozmaite wieże. Ignaś udowadnia, że te fascynacje mogą zmienić się w coś poważnego – nie pozwala lekceważyć znaczenia zabawy. Ten motyw ma przyciągnąć do tomiku dzieci i utrzymać je. Nie jest to łatwe zadanie – w pewnych momentach forma zdominuje treść – część sformułowań (lub nadawanego przez inwersje brzmienia) wyda się najmłodszym obca. Moderniści, klasycyści, kredo artystyczne… nawet prawa fizyki to dla kilkulatków jeszcze puste hasła. Podobnie jak część związków frazeologicznych, którymi Witczak hojnie obsypuje tekst. Pewnie, że trzeba dzieciom wysoko stawiać poprzeczkę, ale tu może ona być postawiona chwilami zbyt wysoko. Uprzyjemnieniem lektury dla odbiorców będą absurdy (ser w windzie) – ale jest ich za mało, Andrea Beaty wyraźnie stawia jednak na konkrety i wskazówki praktyczne.
W morzu pochwał trzeba wspomnieć jeszcze o rytmie bajki. Łukasz Witczak decyduje się na strofę mickiewiczowską (rytm znany między innymi z „Czatów”). To oddala skojarzenie z katarynkowymi i naiwnymi bajkami, chociaż momentami wymusza transakcentacje, dość męczące dla ucha. Jest jednak pewną nowością dla małych czytelników, a co za tym idzie – powodem, dla którego chętniej będą słuchać bajki. Dość dobrze Witczak radzi sobie z rymami – tam, gdzie nie da się wykorzystać współbrzmień dokładnych, wybiera asonanse (kojarzone z rymów piosenkowych – identyczne samogłoski, podobne miejscem artykulacji spółgłoski). To plus, bo podobieństwo brzmieniowe podkreśla jeszcze sam śpiewny charakter tekstu. Ale są wersy, gdzie autor przekładu z rymu czy jakiegokolwiek podobieństwa rezygnuje – i to linijki kulawe, niepotrzebnie przełamujące tok opowieści. Ogólnie jednak „Ignaś Kitek, architekt” to propozycja bardzo ciekawa – i z racji tego, że ukazała się w rozkręcającym się dopiero wydawnictwie Kinderkulka przydałaby jej się porządna promocja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz