Nasza Księgarnia, Warszawa 2016.
Sielanka
Charlie Brown silniej niż inni odczuwa ból istnienia, czasem nawet bardzo dosłownie, jak wtedy, gdy zostaje uderzony piłką w głowę na meczu – innym razem, gdy docierają do niego pretensje rówieśników. Na Charliego zrzucane są wszelkie winy – za porażki w meczach basseballowych i za niezadowolenie Snoopy’ego. A jednak w „Fistaszkach” to nie Charlie zrzędzi. Ta rola przypada Lucy. W pewnych sprawach nic się nie zmienia: Schroeder dalej ćwiczy grę na pianinie, ignorując swoją fankę, która nie traci nadziei, że w końcu namówi chłopaka na odwzajemnienie uczucia. Sally uczy się pisać i wyrysowuje znaki, które zyskują w jej wyobraźni dodatkowe funkcje i zadania. Jej przyjaciółka, Eudora, stopniowo poznaje kolejne dziwactwa znajomych dzieci oraz lepiej wprowadza się w niezwykłe towarzystwo. Reruna jest tu niewiele – a w dodatku zajmuje wciąż tylko miejsce na krzesełku w bagażniku roweru mamy. Za to Snoopy pełni wiele funkcji. Raz ucieka przed Czerwonym Baronem, podrywa francuskie wieśniaczki lub pilotuje samolot pasażerski, raz zamienia się w przewodnika skautów. Zresztą w tej ostatniej roli sprawdza się idealnie, skoro drużyna ptaków zdobywa kolejnego członka, a właściwie członkinię. Woodstock i jego koledzy nabierają śmiałości i w codziennych sprawach coraz częściej stawiają na swoim, zdolni do buntu i dyskusji.
Dzieje się więc w Fistaszkach z lat 1979 i 1980 jak zwykle bardzo dużo. Autor nawiązuje do stałych świąt w kalendarzu bohaterów (nie wolno zapominać o urodzinach Beethovena), a i do stałych tematów, które łączą się w dalekosiężne serie (motyw z Lucy przytrzymującą Charliemu piłkę). Pojawiają się też nieoczekiwane zmiany w rozkładach sił (Peppermint Patty umawia się na randki z… Pig-penem). Mikroświat tych bohaterów rządzi się swoimi prawami, a chociaż stale wstrząsany jest różnymi dylematami lub dramatami, odbiorcom jawi się bardzo harmonijnie, niemal jak sielankowe wspomnienie z dzieciństwa. To nic, że bohaterowie się kłócą, a kot z sąsiedztwa jest śmiertelnym wrogiem Snoopy’ego. To nic, że Peppermint Patty dostaje same dwóje z minusem, a dzielni skauci gubią się w lesie. To nic, że drużyna Charliego nie sprzedała nawet jedynego wydrukowanego biletu na mecz. To wszystko nie ma znaczenia, skoro do tej rzeczywistości zakaz wstępu mają wszelkie „dorosłe” problemy. „Fistaszki” są uniwersalne bez nawiązań do realiów. Króluje tu pewna melancholia powiązana z absurdem, Schulz może przez to proponować rozrywkę zespoloną z refleksyjnością i wyrozumiałością.
Potęgą „Fistaszków” jest komizm. Paski z gazet codziennych są zwykle czterokadrowe, te z weekendowych zajmują całą stronę. Każdy strip stanowi osobną zamkniętą historyjkę, możliwą do połączenia z innymi w cykl, ale też samodzielną. Co pewien czas autor rozwija jeden pomysł w kilku kolejnych paskach: nie bazuje wówczas na pojedynczym skojarzeniu, a dobudowuje osobne puenty, czym wzmacnia jeszcze efekt. Nie chodzi tu wcale o wywołanie huraganowego śmiechu, raczej – i częściej – o odświeżające spojrzenie, pomysł zaskakujący i nietypowy, ironiczny komentarz do obyczajowej scenki. Humor Schulza jest specyficzny: z jednej strony dobroduszny i lekki, z drugiej – przesycony melancholią, czymś, co Jeremi Przybora nazywał „smuteczkiem”. Nie przynosi to zmartwień ani przygnębienia, ale uszlachetnia śmiech, sprawiając, że oddala się on od prostego rechotu. W „Fistaszkach” dowcip wydaje się być dodatkiem do puenty, premią dla czytelników: na pierwszym miejscu stawia się jednak pomysł, niekoniecznie powiązany z żartem. Śmiech lub uśmiech pojawi się naturalnie jako konsekwencja lektury.
Poza podziwianiem skojarzeń autora, poziomu dowcipu i refleksji, dochodzi, rzecz jasna, przyjemność oglądania komiksu. Schulz potrafi odwzorowywać różnorakie emocje kilkoma kreskami, styl rysowania wzmacnia wymowę pasków. „Fistaszki zebrane” nie starzeją się bez względu na przesłania, ale ważnym punktem podkreślającym jeszcze trafność obserwacji autora są same obrazki. Schulz zapewnia też odbiorcom ucieczkę od problemów: w końcu każdy, kto ma zły humor, chciałby zakopać się w łóżku i ukryć przed światem. Bohaterowie „Fistaszków” nie muszą robić nic wbrew sobie, łatwiej im zatem znajdować recepty na drobne wyzwania. 1970 i 1980 to nieodmiennie wspaniałe lata „Fistaszków”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz