Egmont, Warszawa 2016.
Zagadka jajka
O smoku wawelskim wie każde polskie dziecko. To jedna z podstawowych historii, należąca do kanonu lektur (lub po prostu narracji). Smok wawelski mieszka sobie w grocie, dopóki nie zostanie otruty przez sprytnego szewczyka Dratewkę. Wojciech Widłak w tomiku „O smoku spod Wawelu” idzie jednak trochę dalej. Zadaje sobie pytanie, skąd właściwie na Wawelu wziął się smok. Pokazuje w swojej książeczce, jak negatywny bohater wielu przekazów trafił do króla Kraka. Nie zatrzymuje tu relacji, prezentuje też dzielnego i pomysłowego szewczyka, a całość puentuje pewną – nieobecną w legendach – konsekwencją, której dzieci by nie wymyśliły. I o to chodzi: jeszcze na dobre kilkulatki nie wkroczyły w świat samodzielnych lektur, a już mogą znaleźć bonus w postaci nowych wiadomości, uzupełnień do powszechnie znanych bajek.
Wojciech Widłak ma tu niewiele miejsca na narrację. Książeczki na pierwszym poziomie serii Czytam sobie zawierają do 200 słów – na stronie to maksymalnie dwie krótkie linijki tekstu. Autor posługuje się wyrazami pozbawionymi dwuznaków czy „dziwnych” literowych zbitek. Unika też błędów, które często popełniają inni twórcy w serii: nie wprowadza niezrozumiałych dla dzieci synonimów tylko dlatego, że formalnie pasują do wymogów cyklu. Stawia na zrozumiałość i na pewną przyjemność czytania. Odbiorcom zapewnia nie tylko czytankę. Poza tym, że opisuje wydarzenia związane z wybrykami smoka, buduje emocjonalne napięcie. Sięga po drobne bezpośrednie wypowiedzi. Dynamizuje historyjkę. Widać, że zależy mu na małych odbiorcach, nie tylko na stworzeniu kolejnej przydatnej w nauce czytania publikacji. Dba o to, by maluchy były usatysfakcjonowane fabułą i zrozumiały, że warto umieć czytać i z tej umiejętności korzystać. Przekonuje dobrym przykładem.
Widłak rozszerza akcję o elementy dotąd mało eksponowane, a w rezultacie odrobinę modyfikuje też proporcje. Nie musi, wzorem dawnych twórców, rozwodzić się nad kwestią śmierci smoka – to nie należy do najciekawszych motywów, przynajmniej dzisiaj, w świecie, który walczy z przemocą w literaturze czwartej. Owszem, smok ginie, Widłak legendy nie odwraca, ale też nie zajmuje się tą kwestią zbyt szczegółowo. Zmniejsza też znaczenie szewczyka Dratewki, tym razem to król Krak, dotąd postać marginalna, wybija się na pierwszy plan. Smok nie jada dziewic (pochłania za to wszystko inne. Ale Wojciech Widłak musi odejść od poprzedników i zaproponować inną, nową wersję legendy bez sprzeniewierzania się jej. Ta sztuka się udaje – tomik dla maluchów będzie dobrym wyborem.
Tym bardziej, że ilustracje wykonała tu Jola Richter-Magnuszewska. Ilustratorka uznana i z udanymi realizacjami pomysłów (sprawdziła się już wiele razy przy ozdabianiu klasycznych opowieści). W jej ujęciu smok wawelski wcale nie jest groźny, a przynajmniej – nie tak do końca. Przypomina raczej smoka rysowanego przez dzieci, nieco infantylnego, trochę sympatycznego – nie na tyle może, żeby płakać po jego śmierci, ale jednak – do przyjemnego oglądania tomiku bez strachu. To ważne. Richter-Magnuszewska świetnie zdaje sobie sprawę z tego, że nieudane, zbyt przerażające ilustracje mogą być przyczyną dziecięcych koszmarów, a w ekstremalnych wypadkach także powodem odrzucenia książeczki. Stawia więc na w miarę bezpieczną przygodę. Stosuje znane dzieciom narzędzia, więc tomik okaże się też zachętą do samodzielnego tworzenia. Pobudza wyobraźnię – zabiera do niemodnego już świata smoków, wskrzesza legendy. Przygotowany przez Egmont tomik ma, rzecz jasna, pozwolić dzieciom ćwiczyć czytanie – ale poza tym zapewnia całą moc wrażeń.
Kilkulatki nie zmęczą się śledzeniem tekstu, poćwiczą też głoskowanie dzięki rozpisywanym pojedynczym wyrazom. Poznają historyjkę, która przekazywana jest kolejnym pokoleniom. Przekonają się, że ciekawość prowadzi do coraz to nowych odkryć. Wojciech Widłak i Jola Richter-Magnuszewska posługują się subtelnym dowcipem, a i znajomością dziecięcej percepcji. Tomik poświęcony historii smoka wawelskiego to przyjemne spotkanie z książkami na pierwszym etapie nauki. Stanowi urozmaicenie podręcznikowych czytanek, bliżej mu do książeczki rozrywkowej niż edukacyjnej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz