poniedziałek, 28 listopada 2016

Izabela Pietrzyk: Lepsza połowa

Prószyński i S-ka, Warszawa 2016.

Związek

O tym, że Marta nie ma lekkiego życia, czytelniczki bardzo szybko się przekonają. Mąż-obibok i samolubny dorosły syn przejmują się tylko własnymi potrzebami. Nie interesuje ich, że kobieta po pracy musi jeszcze posprzątać cały dom i przygotowywać posiłki na każde żądanie. Nie pomagają w żaden sposób – ani przy przyniesieniu zakupów, ani przy drobnych domowych pracach remontowych (syn musi się uczyć, w końcu jest studentem, a mąż, gdy tylko weźmie do ręki jakieś narzędzie, natychmiast się nim kaleczy i musi trafić na pogotowie). Nic dziwnego, że Marta jest coraz bardziej sfrustrowana i zgorzkniała. Owszem, widzi swoją godną pożałowania sytuację. Nawet głośno mówi o tym, co jej się nie podoba. Urządza swoim ukochanym mężczyznom wielkie awantury, ale to nie pomaga, skoro i tak jest na każde ich skinienie. Tak zaczyna się „Lepsza połowa” Izabeli Pietrzyk i… tak trwa aż do połowy opasłego tomu. Autorka przełamuje konwencję obyczajówek, zamiast dać bohaterce impuls do zmiany, zmusza ją do trwania w mało komfortowej relacji zbyt długo. Czytelniczki poznają właściwie tylko jedną stronę medalu – mają trzymać z Martą, kibicować jej, by wreszcie radykalnie odmieniła swoje życie. Z rzadka dochodzi do głosu punkt widzenia męża – ten wie, że nie ma co się wysilać, bo czego by nie zrobił, żona będzie niezadowolona i zacznie gderać. Tu już szanse porozumienia dawno spadły do zera.

Druga część książki jeszcze bardziej zadziwia wyborami fabularnymi. W końcu musi dojść do rozstania, to jest jasne od początku. Ale teraz Izabela Pietrzyk odwraca perspektywę. Wysyła Martę do sądu i do psychoterapeutki i pokazuje błędy w jej postawie. Nagle to bohaterka okazuje się oprawcą, niszczącą siłą odpowiedzialną za rozpad rodziny. Autorce zależy na tym, żeby Marta nie była postrzegana jako męczennica bez skazy. Dopiero teraz przestaje bohaterka wydawać się idealna, wina leży również po jej stronie. Czytelniczkom od początku nastawionym przeciwko mężowi trudno będzie zmienić perspektywę – i o taki wysiłek najbardziej w lekturze chodzi. „Lepsza połowa” to analiza nieudanego związku w taki sposób, żeby odbiorcy, bez względu na to, czyj punkt widzenia przyjmą, wyciągnęli wnioski na przyszłość. Każdy tutaj ma swoje racje, nawet jeśli w gniewie lub wycofaniu nie chce uznać opinii drugiej strony. Pietrzyk demaskuje też część porad psychologów: czasami rozmowa już do niczego nie doprowadzi, zwłaszcza że nie da się jej wyprać z emocji zaciemniających obraz całości.

Bardzo dużo jest w „Lepszej połowie” – w drugiej części – fachowych komentarzy lub interpretacji ubranych w prawniczy żargon. Autorka nie wychodzi zbyt daleko poza salę sądową, zatrzymuje odbiorczynie przy bohaterce, która, choć do tej pory w sytuacji nie do pozazdroszczenia, traci swój mikroświat i jeszcze musi znieść przekonanie innych, że to jej wina. Izabela Pietrzyk nie chce tworzyć fałszywego szczęścia w pogodnej obyczajówce, przez długi czas męczy i drażni, żeby uświadomić czytelniczkom niewybaczalne błędy w związku. A przecież nie załatwia tego w krótkiej i przewidywalnej historii, bardzo rozwleka relację z domu Marty i później z jej wędrówki po specjalistach. „Lepsza połowa” nie jest dla tych, którzy szukają w powieściach optymizmu i łatwej radości. Izabela Pietrzyk zmusza do refleksji i porusza niewygodny temat bez tendencyjnych tonów. Rezygnuje z wielu motywów charakterystycznych dla babskich czytadeł, ucieka od kolein fabularnych. „Lepsza połowa” to psychologiczne spojrzenie na małżeńskie dramaty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz