niedziela, 27 listopada 2016

Antoni Kroh: Za tamtą górą

Iskry, Warszawa 2016.

O kulturę

Trochę ponad dwie dekady doświadczeń Łemków – w drugiej połowie XX wieku – opisuje Antoni Kroh w tomie „Za tamtą górą”, a sprawi przez to, że tematem zainteresują się nawet kompletnie przypadkowi odbiorcy. Tę publikację mocno się przeżywa, zarówno w gorzkich momentach, jak i w tych najśmieszniejszych, bo i takich nie brakuje. Ale przede wszystkim Kroh zajmuje się motywem ojczyzny, poczucia wspólnoty, kultury, tradycji czy tożsamości narodowej. Do Łemków odnosi się z wielką sympatią, znajduje też miejsce na krytykę tych, którzy niszczą indywidualizm tej grupy ludzi. Antoni Kroh trochę działa jak badacz, walczy o ocalenie wiedzy i pamięci o co barwniejszych postaciach – a trochę funkcjonuje jak przyjaciel Łemków, człowiek zafascynowany tym regionem. Oczywiście ta druga postawa kłóci się z tą pierwszą – ale w tomie wydanym przez Iskry udaje się je zestawić dzięki przeplataniu faktów osobistymi wspomnieniami i uwagami na tematy „pozapodręcznikowe”, niemieszczące się zwykle w sferze zainteresowań uczuciowych. Antoni Kroh nie boi się uczuć, ujawnia je bez oporów i ze świadomością, że tylko tak zaangażuje czytelników w omawiane sprawy. A to zaangażowanie jest potrzebne, nawet nie po to, by zająć stanowisko w sprawie Łemków, ale żeby umieć oceniać pojawiające się w mediach informacje, pojąć tych, którzy walczą o zachowanie tradycji i zwyczajów.

Historia Łemków obfituje w dramaty i o ciemnych stronach przeszłości Antoni Kroh opowiada. Traktuje je jako niezbędną bazę dla czytelników, zbiór danych, bez których nie da się zrozumieć sensu przywiązania do małej ojczyzny, ani – książkowej relacji o subiektywnym wydźwięku. Kroh ubolewa nad ogromem zniszczeń, nad decyzjami politycznymi prowadzącymi do usuwania tego, co indywidualne (właściwe dla regionu i cenne nie tylko z punktu widzenia etnografów), wylicza kolejne metody prześladowań i wyrazy lekceważenia dla lokalnej kultury. „Za tamtą górą” mieści w sobie wiele żalu – a przecież Kroh nie jest Łemkiem, mało tego, jak sam przyznaje, na początku nie zamierzał nawet zajmować się takim zagadnieniem – ale stał się miłośnikiem tej mniejszości i postarał się dobrze ją poznać. Skoro zatem zapewnia spojrzenie z zewnątrz, łatwiej mu dotrzeć do odbiorców. Na tyle też zagłębił się w kwestię Łemków, że może rzeczowo i z wyczuciem o nich opowiadać.

Obok motywu historycznych krzywd Kroh zabiera się do charakteryzowania lokalnej twórczości, spotkań, wydarzeń ważnych dla społeczeństwa. Sięga dla równowagi po obrazki krzepiące: tu katolicki ksiądz zabiera się za odbudowywanie kolejnych cerkwi, a na Watry ściągają tysiące miłośników Łemkowszczyzny. Autor zagląda do prasy Łemków, przytacza co ciekawsze fakty czy fragmenty artykułów, gromadzi żarty z rysunków satyrycznych. Przedstawia prawdziwych Łemków, ale znajduje też trochę miejsca dla tych, którzy robią coś dla regionu. Potrafi segregować dostępny materiał: czasem koryguje błędy, czasem w ogóle sugeruje, by pewnych rzeczy nie czytać. Staje się przewodnikiem po kulturze, ale i – przy okazji – po bibliografii. Przytacza cytaty w oryginale (bywa, że i w wersji odautorskiej, bez poprawek nadgorliwych redaktorów) – ale zależy mu przede wszystkim na szczerości przekazu i prawdzie. Odrzuca to, co płytkie, oparte na przelotnej modzie czy chęci łatwego wybicia się, przygotowywane pod publiczkę. Kroh poznaje region przez mieszkańców – zawiera fantastyczne przyjaźnie i jest w stanie z całą delikatnością scharakteryzować swoich rozmówców. Tak, że odbiorcy bez trudu pojmą nie tylko postawy, ale i wartość zdobywanych tak wiadomości. Autor pozwala niemal zaprzyjaźnić się z sobie bliskimi przedstawicielami Łemków (lub znawcami tamtejszej kultury).

Mimo wagi tematu i ogólnej, dość przejmującej, wymowy tomu, Kroh znajduje miejsce – dużo miejsca – na rozrywkę. Bardzo chętnie odnotowuje rozmaite absurdy, puenty w dialogach lub w sytuacjach podsuwanych przez życie. Bywa, że to śmiech przez łzy, ale często zależy autorowi po prostu na podzieleniu się smakowitą anegdotą. Gromadzi ich sporo – i zapewnia w ten sposób wyrazisty przerywnik poważnych spraw. Warto też podkreślić, że Antoni Kroh w dalszym ciągu pisze pięknie: ze starannie przemyślanymi punktami kulminacyjnymi, z typowym dla siebie rytmem prozy, swobodnie, ale bez męczących dygresji, z humorem, a bez podlizywania się czytelnikom. Swoją relację ozdabia licznymi zdjęciami, które też lepiej niż kiedykolwiek pokazują niszczenie kultury. W opowieści o Łemkach nie ma miejsca na półtony, konstrukcja książki sprawia, że odbiorcy zyskują uporządkowane wiadomości wzbogacane jeszcze o prywatne uwagi autora. To pozycja ciekawa ze względów badawczych i reportażowych, nie tylko dla zaangażowanych w temat.

1 komentarz:

  1. „…decyzjami politycznymi prowadzącymi do usuwania tego, co indywidualne…”

    Nie wiem czy jako syn dotkniętego tymi – tj. deportacją w ramach akcji „Wisła” będę miał siły by kiedykolwiek sięgnąć…

    Od tygodnia korespondencję e-mailową z kimś blisko znającym A. Kroha.

    Napisałem m. in.:

    „Mój ojciec kilkukrotnie odwiedzał swoje rodzinne strony, jednakże mnie nigdy, mimo moich próśb, nie chciał ze sobą zabrać. Zawsze kategorycznie odmawiał mówiąc: lepiej TAM teraz jeszcze (...) nie jedź…”

    „…niewiele społeczności okolicznych miejscowości - zaliczanych obecnie do Łemków czy Bojków, za takich właśnie się kiedykolwiek uważało, z nimi identyfikowało. Dopiero od ludzi nauki, urzędników, nauczycieli dowiadywali się oni, że są Łemkami, czy Bojkami, co tworzyło często niepotrzebne, a groźne podziały. No cóż nauka lubi iść po najmniejszej linii oporu: „szufladkować” dla swojej wygody, nie zauważając przy tym jaką czasem krzywdę wyrządza zwykłym ludziom…”

    „Myślę, że wiele złego jak już wspomniałem, robią uczeni - badacze tych ziem, zachowujący się jak "słoń w składzie porcelany", np. publikując mapy ze ścisłym podziałem: granicami, dla Łemkowszczyzny, Bojków, czy górali sądeckich (...), lub pisząc o "endemicznej kile" - efekcie rozwiązłości i niechrześcijańskich obyczajów naszych przodków, a nie skrajnej biedy i związanego z tym choćby braku podstawowej higieny, często wręcz niewiarygodnego zubożenia skutkującego koniecznością sprzedawania własnego ciała w nierzadkich okresach skrajnego głodu (zupę z pokrzywy, komosy jedzono u ojca i wuja b. często nawet jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym), i przekazywania (brak możliwości leczenia) choroby przez rodziców na dzieci... Podobnych bzdur z "anturażem" naukowym jest niestety więcej.”

    „Nie ma się więc co dziwić, że na ziemiach zachodnich (czy tylko?) w tej chwili dla zwykłych, prostych ludzi, jednorodny kulturowo Łemk (czyli coś co tak na prawdę głównie jest li tylko sztucznym wytworem ww. pseudonauki) to po prostu gorszy, głupszy, "karłowaty" (tak! słyszałem te określenie wielokrotnie!) tępy Ukrainiec - antypolski degenerat mordujący po wojnie Polaków także i na Dolnym Śląsku, "upowiec - banderowiec" jednym słowem..."

    „…przeszłość niestety czasami właśnie w najmniej oczekiwany nie do przewidzenia sposób, lubi upominać się nie tylko o teraźniejszość, ale również i przyszłość…”

    Czy rzeczywiście zaufać autorowi i przeczytać, uwierzyć, że skorygował błędy i uniknął „…stereotypów, czy też tworzenia, odtwarzania zamierzchłych i nowych konfliktów - całkowicie zbędnego, czyli nie dającego jakichkolwiek nowych pozytywnych wartości, rozdrapywania ran z przeszłości.”?
    [te ostatni to także cytat z moich e-maili]

    OdpowiedzUsuń