Prószynski i S-ka, Warszawa 2016.
Z czytania
Od czasu do czasu każdy mól książkowy o tym myśli, każdy chciałby móc przenieść się do świata ulubionych powieści, zaprzyjaźnić z bohaterami i przeżywać przygody na ich miarę. I Mechthild Gläser to umożliwia, przynajmniej tym odbiorcom, którzy cenią sobie autotematyzm w historiach. U tej autorki baśń w sposób jak najbardziej dosłowny splata się z rzeczywistością, a „Strażniczka książek” jest próbą stworzenia fabuły w oparciu o już istniejące doświadczenia znanych na całym świecie postaci, bohaterów już sklasyczniałych. Amy Lennox to nastolatka, która w swojej codzienności zaczyna mieć problemy – jej zdjęcie z obnażonym biustem, zrobione przez fałszywą przyjaciółkę, trafia do internetu i dziewczyna staje się pośmiewiskiem szkoły. Z ulgą przyjmuje więc możliwość wyjazdu w rodzinne strony matki. Tu też odkryje, że ma pewien dar, potrafi przenosić się do książek, a w ogóle to jest strażniczką. Do jej zadań należy strzeżenie prawidłowości akcji: nikt nie powinien zakłócać jej przebiegu. Sami strażnicy też muszą trzymać się na uboczu, choćby bardzo chcieli nawiązać kontakt z ulubionymi postaciami. Tyle teorii, bo w praktyce zachowanie dystansu jest niemożliwe, tym bardziej, że w świecie baśni dzieje się coś dziwnego.
Mechthild Gläser bardzo upraszcza sobie zadanie stworzenia skomplikowanej opowieści. Niemal całkowicie odrzuca realizm i zagadnienia naszkicowane na początku a świadczące o problemach Amy. Z chwilą poznania tajemnicy strażników to już nieistotne. Do tego dziewczyna dowiaduje się też czegoś o swojej rodzinie, a fikcja stopniowo przyćmiewa normalność. Amy coraz więcej czasu spędza w książkach, a tu ma do rozwiązania kwestie kryminalne. Wszystko zaczyna się od tego, że znika Biały Królik, postać z Alicji w Krainie Czarów i ginie Sherlock Holmes. Ktoś najwyraźniej usiłuje zakłócić porządek baśni oraz powieści – i to wbrew wszelkim regułom obowiązującym na granicy światów. Tu potrzebny jest szybki ratunek. Amy odkrywa, że z książek znikają podstawowe pomysły, wątki świadczące o ich niezwykłości.
„Strażniczka książek” to powieść pełna dramatycznych wydarzeń, wstrząsających scen i sekretów, ale za sprawą zapośredniczenia ich trudno oprzeć się wrażeniu, że autorka sama nie potrafi przekonać się do swojej akcji. Obecność protez w postaci sklasyczniałych narracji ułatwia jej budowanie opisów i wprowadzanie kolejnych „swojskich” dla czytelników postaci, ale wręcz uniemożliwia przekonanie do całości. Zamienia przygodę w zlepek różnych fabuł, zagrożenie – przez odniesienia do świata fantazji – nie pobrzmiewa prawdopodobnie. Bez większych fajerwerków autorka pisze, tworząc bajkę o bajkach, a to podwojenie fikcji jest już niekoniecznie atrakcyjne dla dorosłych odbiorców. Staje się Gläser zniewolona przez konwencję – chce stworzyć pełnowartościową powieść, ale z półproduktów. Czerpie nie tylko z charakterów i sylwetek wykreowanych przez uznanych autorów: nawet w ramach intrygi podpiera się schematami jakby z podręczników do kreatywnego pisania. W efekcie trudno o zaangażowanie się – chyba że ktoś uwielbia ten sam zestaw lektur co Amy (zresztą podany na końcu tomu, więc nawet intertekstualne zabawy zostają tu uproszczone). Autorka funduje czytelnikom trochę przetrawione literackie marzenia. Niby uzyskuje przez to poprawną powieść, a jednak coś w niej nie zafunkcjonowało. „Strażniczka książek” to historia, która pokazuje, że można wykorzystać istniejących już bohaterów i fabuły, ale najlepiej robić to na własny użytek, a nie układać z nich nowe historie. Amy ma nie do końca wykorzystany potencjał, a baśnie co pewien czas ulegają przeróbkom – ale może ciekawsza byłaby fikcja stworzona od podstaw, bez odnośników i kół ratunkowych w postaci tego, co już sprawdzone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz