Noir sur Blanc, Warszawa 2016.
Świat
To jest opowieść o prywatnej Islandii. Nawet nie o wyspie jako takiej, co o jej postrzeganiu subiektywnym, przefiltrowanym przez osobiste zdarzenia i obrazy. Hubert Klimko-Dobrzaniecki swoją Islandię tworzy z marzeń, a potem z szeregu spotkań i obserwacji przeplatanych raz wspomnieniami z rzeczywistości PRL-u, raz – własnymi refleksjami. Chronologicznie zaczyna się to w momencie otwierania słoika śledzi. To namiastka egzotyki i podstawa do prowadzenia planów, coraz śmielszych. Czytelnicy przekonają się, że realizacja pragnień wymaga cierpliwości i samozaparcia. Z kolei samo przemycanie do zapisków fragmentów Islandii to ciekawa nagroda dla autora, który zyskuje nową przestrzeń do literackich wrażeń. Klimko-Dobrzaniecki ocenia Islandię, kumulując w tekstach różne źródła wiedzy: sięga do filmów i książek, portretuje napotykanych ludzi, odwołuje się do pogody i warunków klimatycznych, a przede wszystkim stara się zrozumieć to miejsce. Jego notatki są jak bardzo subiektywne artystyczne fotografie (nie ulega wątpliwości, że w pisaniu jest ten autor o niebo lepszy niż w robieniu zdjęć) – prace, które tyle samo mówią o przedstawianym miejscu, co o samym artyście.
W „Zostawić Islandię” Klimko-Dobrzaniecki przymierza się do pożegnania po dziesięciu latach poznawania wyspy. Nie proponuje odbiorcom standardowej lektury podróżnika, a poetycką podróż w głąb wspomnień. Jego Islandia może bardzo różnić się od doświadczeń turystów – autor próbuje bowiem w pierwszej kolejności uchwycić istotę wyspy, to, co nie pojawia się przy powierzchownym rejestrowaniu wrażeń. Dlatego nie zajmuje się prezentowaniem wskazówek dla przyjezdnych, nie powtarza też łatwo dostępnych opinii. Islandię filtruje przez własne przemyślenia, drobne scenki bez wysiłku wtapia w szerzej zakrojone wyznania. W ten sposób staje się częścią wyspy – a wyspa nie daje się od niego oddzielić. To wrastanie w Islandię jest bardzo naturalne, jakby autorowi udało się zrozumieć miejsce. Rozstanie przeżywa jeszcze zanim ono nastąpi, a czytelnikom wydaje się, że i oni coś stracą. Nie trzeba nawet fascynować się Islandią, żeby zakochać się w Islandii z książki Huberta Klimko-Dobrzanieckiego.
Chronologia pojawia się w tomie tylko na tyle, by zapewnić logiczną ramę wydarzeń, autor sięga raczej po luźne skojarzenia. Swobodnie przeskakuje w przeszłość, do lat dzieciństwa i młodości, to znów wprowadza drobne dialogi z Agnieszką, poślubioną w oryginalnych okolicznościach. Islandzką codzienność zastępuje próbami wyjaśniania mentalności miejscowych, szuka przepisu na opowiedzenie o własnej fascynacji – i dlatego stawia na ciekawostki, indywidualne przeżycia i niepowtarzalne doświadczenia. Tu nie tylko o Islandii mowa, ale całość hipnotyzuje i nie pozwala z wyspy uciec. Autor do przedstawiania elementów swoich doświadczeń wybiera przedziwną formę. Ni to autobiograficzne opowiadania, ni to felietony, sposób na powtórzenie przeżywania i na ocalenie przeszłości. Rejestr strzępków przemyśleń pozbawionych schematycznego ujęcia, zestaw celnie puentujących się obserwacji, do tego wysmakowana literacka narracja. Hubert Klimko-Dobrzaniecki przede wszystkim funduje odbiorcom mentalną podróż po spełnionym marzeniu. Sprawia, że znajdą w tej publikacji nie tylko szereg tropów kulturowych i rodzajowych scenek, ale i zgrabnie uchwycone autoanalizy. W opisywaniu Islandii ten autor posługuje się wymownymi detalami, rzeczywistość zamienia za to w prozę. „Zostawić Islandię” to efekt pasji, godnej pozazdroszczenia. Książka napisana tak, że chce się natychmiast wyruszy w ślady autora – nie tyle do samej Islandii, co na drogę do śmiałych marzeń.
Po przeczytaniu takiej recenzji to ja natychmiast wyruszam do księgarni !
OdpowiedzUsuń