Nasza Księgarnia, Warszawa 2016.
PRL
W czwartym tomie przygód Gabrysi Bzik i Nilsona Makówki dziewczyna orientuje się, że coś tu wydaje się nie w porządku: dlaczego to młodzi detektywi wciąż odbywają podróże w czasie lub rozmawiają z postaciami z przeszłości tak łatwo, jak innym przychodzi dialog z sąsiadem czy kolegą. Rafał Witek niby wplata to spostrzeżenie do tomiku, ale nic sobie z niego nie robi z prostej przyczyny – znalazł pomysł na serię i na charakteryzowanie postaci, a przy okazji edukowanie małych czytelników, bo bez tego dzisiaj raczej trudno przekonać do siebie wydawcę. „Maliny zza żelaznej kurtyny” to kolejna wyprawa w czasie połączona z detektywistycznym wyzwaniem i niebezpieczeństwem.
Wszystko zaczyna się od tajemniczego zniknięcia Nilsona: Gabrysia musi odszukać przyjaciela, choćby po to, by uspokoić jego matkę. Ale kiedy wsiada do dziwacznego autobusu, cofa się w czasie. Wysiada już w PRL-u, w warunkach, które przeciętnego dzisiejszego nastolatka mogłyby zaszokować. W przeszłości Nilson pomoże w nawigacji po obcym – mimo że własnym – mieście, zresztą nawet tak rezolutna dziewczynka jak Gabrysia Bzik w trudnych chwilach potrzebuje wsparcia. Nawet gdy Nilson wymądrza się, przytaczając prawnicze regułki, nawet gdy jest nieznośny i irytujący – lepiej mieć go przy sobie. Nie wiadomo tylko, czy Nilson umie wrócić z przeszłości.
Pierwsze, co Gabrysia za żelazną kurtyną odkrywa, to brak reklam zaśmiecających przestrzeń miejską, kolejne olśnienia są podobnie dziwne dla małych czytelników. Rafał Witek ułatwia dzieciom uczenie się historii. Zabiera je po prostu w przeszłość i pozwala samodzielnie obserwować i odnotowywać spostrzeżenia Gabrysi i Nilsona. Nawet wniosków nie trzeba wyciągać specjalnie, bo autor podaje je na tacy. Odbiorcy mają tylko śledzić krótką przygodę i chłonąć koloryt lokalny. Tu spotkani w przeszłości bohaterowie w razie potrzeby podpowiedzą i wyjaśnią, co potrzeba, rozwiną trudniejsze terminy i pomogą odnaleźć się w rzeczywistości. Rafał Witek realizuje zatem misję edukacyjną – ale bez szkody dla dynamiki akcji. Wprawdzie ogranicza trochę pułapki: do tej pory Gabrysia Bzik bez przerwy musiała udowadniać swój refleks w wyszukiwaniu co celniejszych wymówek czy usprawiedliwień, teraz zagrożenia ze strony rodziców czy nauczycieli nie ma, a obcymi nie przejmuje się tak bardzo. „Maliny zza żelaznej kurtyny” zbudowane są w dużej mierze na klimacie, na specyficznej, wyczuwalnej w każdej narracji codzienności peerelowskiej. I nie ma kompletnie znaczenia, czy Rafał Witek chce urozmaicić serię, czy ułatwić sobie zadanie w tworzeniu historii. Bzik i Makówka trafiają do przeszłości niezbyt odległej, za to zdecydowanie niezrozumiałej dla dzisiejszych młodych czytelników. Witek przejmuje więc też rolę rodziców i dziadków, zwykle snujących obyczajowe wspomnienia. Żeby wzmocnić fabułę, wprowadza tajniaków śledzących dzieci, ubarwia też opowieść przedstawicielami ruchu hipisowskiego.
Książkę – jak i całą serię – ilustruje Magda Wosik, która już tradycyjnie znajduje sobie dodatkowe płaszczyzny humoru w rysunkach – trochę komiksowych, trochę rodem z młodzieżówek. Jak zwykle też Wosik traktuje tytuły jak materiał do grafik: nadaje blokom liter rozmaite kształty i podwaja przez rysunki znaczenia. To bardzo zaciera czytelność niektórych fraz i zatrzymuje uwagę czytelników, ale ma też swój urok, przypomina o umowności tego świata i o wyobraźni Witka – co tu dużo opowiadać, pasuje do konwencji całego cyklu. „Maliny zza żelaznej kurtyny”, jeśli czymś zaskakują, to może tylko precyzją w odmalowywaniu przeszłości. Rafał Witek proponuje dzieciom kolejną historię przygodową opartą na absurdalnych pomysłach w ramach samych podróży w czasie, ale mocno zakorzenioną w realiach. Dokłada autor trochę sensacji, trochę przeżyć dla bohaterów. Nawiązuje do klasyki, ale pozostaje sobą, pisze z humorem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz