Egmont, Warszawa 2016.
Wychowanie
Już dawno sam Gargamel przestał być zagrożeniem dla Smerfów. Owszem, poluje na nie i wciąż próbuje znaleźć drogę do wioski, ale prawdziwe niebezpieczeństwa czają się gdzie indziej. Dokładnie: u ludzi. „Dzieciak u Smerfów” to próba pokazania małym odbiorcom, jak nie powinni się zachowywać. Autorzy podpowiadają też, co jest silniejsze niż czary. A wszystko zaczyna się od wypadku: bocian, na którym podróżuje Papa Smerf, rani się w skrzydło i trafia pod troskliwą opiekę sympatycznego staruszka. Papa Smerf z ukrycia może oglądać bezinteresowną pomoc. Ale nie wszyscy ludzie są tak dobrzy. Do starszego pana ma przybyć mały siostrzeniec, dzieciak sprawiający problemy wychowawcze. Smerfy szybko przekonają się, jak złośliwe, okrutne i bezwzględne mogą być dzieci. Tu nie ma taryfy ulgowej – jeśli ktoś dręczy zwierzęta, kłamie i wszystko niszczy, zasługuje na miano czarnego charakteru. Dzieciak, który trafia do Smerfów nie tylko rujnuje wioskę, ale jeszcze chce zostać uczniem Gargamela, żeby przez czary realizować swoje niecne cele.
„Dzieciak u Smerfów” to prosta historia dość wyraźnie poruszająca temat zła i przeciwstawianej mu miłości. Smerfy na agresję chcą odpowiadać irytacją, kłótniami i krytyką – tylko Papa Smerf wie, że ta droga prowadzi donikąd – i szuka sposoby na odwiedzenie rozkapryszonego bachora od złych zamiarów. To zadanie wymaga ogromnej cierpliwości, a i zaangażowania mieszkańców wioski. Na szczęście Gargamel nie pali się do tego, by zostać mentorem kogoś, kto nie zapamięta nawet jego imienia. Tylko wiara w poprawę zachowania umożliwi znoszenie licznych szkód. To wystarczające wyjaśnienie, dlaczego wioska Smerfów wciąż ukrywana jest przed ludźmi – nawet najpotężniejszy czarownik nie zaszkodzi Smerfom tak bardzo jak rozpuszczony kilkulatek. Nie o krytykę dzieci chodzi jednak autorom, a o ukazanie potęgi miłości.
Twórcy komiksu korzystają z barwności negatywnych postaci, by nie tyle nachalnie pouczać, co wzbudzać śmiech najmłodszych. Dzieciak, który niszczy domki Smerfów i miga się od pracy, jest w swoim zacietrzewieniu dość zabawny. W dodatku jego intencje prowadzą niekiedy do przeciwnych rezultatów – jeden Smerf Maruda wyjątkowo cieszy się z nowego domku, choć dzieciak w ogóle się do niego nie przykładał: to przykład komizmu przez kontrast. Roi się tu od śmiesznych nieporozumień i dowcipów sytuacyjnych, ze Smerfami nikt nie będzie się nudzić. Małe niebieskie istotki także przecież mają swoje wady – twórcy tym razem postawili na uruchamianie ich w tle akcji: co pewien czas Smerfy przypominają o swoich słabostkach. Oczywiście te wady, do których wszyscy są już przyzwyczajeni, muszą przegrywać z okrucieństwem, służą więc wywoływaniu radości.
Ta bajka będzie się podobać odbiorcom. Jest dobrze skonstruowana, odnosi się do tematów dość bliskich maluchom, zawiera cały szereg burzliwych przygód: w końcu parę razy Smerfom grozi ogromne niebezpieczeństwo. Żarty funkcjonują tu na różnych płaszczyznach, a kadry to stary dobry styl ilustrowania (polskim odbiorcom skojarzą się ze starannością Janusza Christy). Obok slapsticku pojawia się ironia, przejęzyczenia towarzyszą pościgom, czyli znajdą tu coś dla siebie fani różnych rodzajów humoru. Nie trzeba znać Smerfów, żeby szybko odnaleźć się w ich rzeczywistości. „Dzieciak u Smerfów” nowość wprowadza tylko w motywie zaznaczania obecności ludzi – to dość rzadko przebija się do tego świata, przynajmniej w ramach wychowawczych pogadanek. Ale autorom udało się zrobić to ciekawie i bez pedagogicznego nadymania się. „Dzieciak u Smerfów” to dobra alternatywa dla dzisiejszych kreskówek, coś w sam raz dla małych buntowników. Każdy powinien znać Smerfy – a seria komiksów kontynuujących pomysły Peyo nie polega na odcinaniu kuponów od dawnej świetności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz