Egmont, Warszawa 2016.
Ciastolina
Chociaż mnóstwo jest na rynku wydawniczym opowiastek, według których dzieci zakładają własne agencje detektywistyczne i łapią przestępców szybciej niż policja, najlepiej czyta się maluchom te historie, w których mogłyby samodzielnie uczestniczyć. Joanna Jagiełło tworzy minikryminał w serii Egmontu Poczytaj ze mną i zapewnia odbiorcom nie tylko dawkę wiedzy o zajęciach detektywa, ale i ciekawą przygodę, starszym natomiast – lekką satyrę. „Różowe babeczki” to tomik dla wszystkich dzieci.
Tata Lusi będzie otwierał agencję detektywistyczną, więc Lusia dobrze wie, co to za zawód i jak zbierać materiały do śledztwa. Sama zresztą zamierza zostać detektywem. Pierwsze zlecenie dotyczy sprawy w cukierni. Hanna Bajadera, właścicielka przybytku, nie budzi zaufania. Nie dość, że gardzi dziećmi, to jeszcze średnio dba o jakość produktów: sprzedaje stare ciasta, a krem przechowuje nawet dwa tygodnie. Jagiełło odbiera zdecydowanie apetyt na słodycze i sprawia, że dzieci mogą zająć się sednem śledztwa. Wraz z Lusią będą się zastanawiać nad tym, kto podmienił krem w babeczkach na ciastolinę.
Autorka dobrze motywuje pomoc małej bohaterki: dorośli czasem nie mają pojęcia o dziecięcych sprawach, nie potrafią na przykład rozpoznać ciastoliny. Dalej – tata i Lusia mogą zadawać pytania na zmianę, a każde przybliża ich do rozwiązania zagadki Dobry detektyw pozna nie tylko sprawcę zdarzenia, ale i przyczyny jego działań. „Różowe babeczki” nie mogą mieć zbyt rozbudowanej akcji, to lektura na jeden raz. Dlatego też liczą się konkrety i precyzja działania. Joanna Jagiełło nie szaleje też z zakresem „przestępstwa”: zamiast ścigać złoczyńców, bohaterka szuka sprawcy prostego wybryku, leży to w zakresie jej możliwości, a pozwala nabrać wprawy przed późniejszymi wyzwaniami. Lusia brzmi jak detektyw, ale nie wymądrza się przesadnie, jest znośna – a jako dziecięca bohaterka też dość zgrabnie wymyślona, co wpływa na jakość lektury.
Joanna Jagiełło stara się w tomiku zawrzeć szereg wskazówek dotyczących pracy detektywa czy zachowań Lusi i jej taty. To jak kryminał rozczytywany na oczach dzieci – autorka uczy, jakie są niezbędne składniki takiej historii i co oznaczają poszczególne etapy śledztwa. Pokazuje nawet samo wnioskowanie – kiedy bohaterowie zbierają posiadane wiadomości i próbują się z nich dowiedzieć czegoś o wydarzeniu. „Różowe babeczki” umożliwiają krok po kroku przeprowadzenie śledztwa, dostarczają rozrywki, ale są też edukacyjną pozycją, która nie męczy dzieci. Jagiełło sporo akcji przenosi do dialogów, stara się pisać uroczyście (jak przystało na poważne zajęcie!) i dokładnie podsumowywać akcję. Jedynie za „kakałko” zasługuje na babeczkę z ciastoliną zamiast kremu. Subtelnie wprowadza też tematy poza kryminalną fabułą: Lusia wychowuje się bez mamy, tata nie lubi, kiedy używa kolokwializmów, obcy ludzie (tu – pani Bajadera) litują się nad dziewczynką bez choćby prób wnikania w sens takiej postawy, oceniają po pozorach, więc i krzywdząco dla postaci.
Marta Krzywicka dba o stronę graficzną „Różowych babeczek” i sprawia, że mimo różu w tytule tomik przyciągnie różnych czytelników. Ubiera dziewczynkę w bluzkę z wzorem w trupie czaszki, ładnie akcentuje pierwszy plan rysunków, zmienia perspektywę, żeby podkreślać wybrane tematy danej scenki. Ilustruje tomik przygodowy z pełną tego świadomością i sprawia, że dobrze się ogląda doświadczenia Lusi. Ta pozycja świetnie urozmaica lekcje czytania, a do tego uczy gatunkowych wyróżników kryminału, dzięki czemu dzieci będą mogły coraz bardziej świadomie wybierać sobie lektury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz