poniedziałek, 13 czerwca 2016

Konrad T. Lewandowski: Saga o Kotołaku. Różanooka

Nasza Księgarnia, Warszawa 2016.

Pragnienie

Walka o władzę jest brutalna i bezwzględna, szczególnie w świecie Ksina – który zresztą w czwartym tomie Sagi o Kotołaku znika z pola widzenia – i nie wiadomo, czy w ogóle da się go odnaleźć. W „Różanookiej” na pierwszy plan wychodzi Mino, jeden z prostych wojowników. I Mino od początku cierpi, rozpacz zalewa hektolitrami alkoholu i czeka na jakiś znak, dzięki któremu dowiedziałby się, co robić dalej. Najłatwiej byłoby popełnić samobójstwo – ale skoro się nie udało, Mino musi opracować plan działania. Wszystko przez to, że jego ukochana, Rida, została skazana na śmierć przez powieszenie, a Mino nie zdołał jej ocalić. Szybko wychodzi na jaw, że Rida przemieniła się w strzygę i zemści się na swoich prześladowcach. Żeby nawiązać z nią kontakt, Mino udaje się aż do tysiącznicy – traf chce, że to Różanooka, piękna kobieta o czerwonych oczach. W rzeczywistości Różanooka, tak jak i Mino, może w każdej chwili dostąpić Przemiany, a to stawia bohaterów na równi ze sobą. Od tej pory będą podążać razem – i mierzyć się z zupełnie niespodziewanym uczuciem. „Różanooka” odrobinę zmienia zwykłe proporcje u Konrada T. Lewandowskiego – autor z dość niespodziewanym sentymentem odnosi się do pożądania między bohaterami. To, co zwykle stanowiło jeden ze sposobów spędzania czasu w brudnym i stylizowanym na średniowiecze świecie Ksina, teraz staje się niemal sakralizowane. Temat zakochania przeplata cały wątek podróży i zapewnia przeciwwagę dla nieustannych, bardzo brutalnych walk. Tyle tylko, że wciąż istnieje pamięć o Ridzie, która po przekroczeniu swojej granicy przestała przejmować się dawnym kochankiem. Mino musi przeboleć stratę, żeby w ogóle zwrócić uwagę na Różanooką – i na jej uczucia. Wobec obopólnego zauroczenia nawet temat groźnych Przemian słabnie – prawdziwą siłę daje miłość.

Ale „Różanooka” nie jest powieścią romansową. Lewandowski znów wypełnia strony scenami brutalnych walk – i to na poziomie międzygatunkowym. Trzeba pamiętać, że żelazem można zabić tylko raz, że strzygi należy tępić za sam fakt bycia strzygami i że żaden z wrogów nie zna litości. Normalne są tu śmiertelne ciosy, odrąbywanie głów i niebezpieczne rany – nawet jeśli ktoś posiada nadnaturalne umiejętności w zakresie regeneracji, potrzebuje kilku dni spokoju i wypoczynku, żeby wrócić do siebie. Chyba że ma jeszcze inne motywacje, jak Mino. W „Różanookiej” autor popisuje się batalistyczną wyobraźnią, opisy prezentuje bardzo plastycznie, tak samo jak dokładnie pilnuje hierarchii w wykreowanym świecie. Na początku dla wprowadzenia czytelników w klimat korzysta z elementów quasi-średniowiecznej obyczajowości, pokazuje migawki ze zwyczajności, nigdy sielskiej, ale przynajmniej zrozumiałej. Kiedy po raz pierwszy zasygnalizuje istnienie czarów i stworów ożywianych po śmierci, odrzuca ludzkie towarzystwo (i organizację codzienności), by całkowicie zanurzyć się w krainie mroku. Tutaj wszystko odbywa się na innych prawach – przejrzystych i surowych, wręcz bezlitosnych. Przejście tej granicy nie oznacza rezygnacji z ludzkich (to jest zrozumiałych dla odbiorców) uczuć. Tyle tylko, że tu wszystko jest bardziej intensywne i jednoznaczne. Jeśli walka – to na śmierć i życie, jeśli podstęp – to bez litości dla przeciwnika. „Różanooka” nie oznacza przełamania tej tendencji, podkreśla ją właśnie za sprawą emocjonalnej odskoczni do relacji Mina i Irian, Lewandowski w fantastyce najbardziej ceni zło kontrolowane przez krwawe bitwy czy potyczki. Nie przymyka oczu, gdy mowa o „wojennych” zbrodniach, starciami wypełnia czas. Teraz jednak pozwala także odkryć bohaterom ich prawdziwe cele i marzenia. To koloryzuje opowieść i wyznacza jej dodatkowy sposób odbioru. „Różanooka” rozpędza się coraz bardziej – i stopniowo oczyszcza z dodatkowych wyjaśnień, pozostaje w całej surowości (i turpistyczności?) jako powieść-wyzwanie. Lewandowski stworzył świat, który nie podlega upływowi czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz