Muza SA, Warszawa 2016.
Z malucha
Można już po pierwszych stronach lektury powiedzieć, że wreszcie. Wreszcie książka podróżnicza w starym stylu – z przewagą narracji a nie zdjęć, z próbami uchwycenia atmosfery wyprawy, a nie z prostym dziennikiem podróży. Można też powiedzieć inaczej – że Arkady Paweł Fiedler czuje się zobowiązany do pisania relacji z podróży i uważa, że nie musi pracować nad warsztatem, bo umiejętność prowadzenia i przekazywania obserwacji ma w genach po dziadku. A to ryzykowna postawa, co „Maluchem przez Afrykę” nieraz obnaży.
Początkowo scenariusz jest taki, jak najczęściej u młodych podróżników (oczywiście wsparty jeszcze tradycją rodzinną): pracownik korporacji ma dosyć życia w pośpiechu i stresie, odkrywa uroki wypraw i chce coś zmienić, póki jeszcze nie jest za późno. Zaczyna spełniać marzenia i planuje podróż po Afryce. Żeby odróżnić się od innych turystów, dla których Czarny Ląd dawno przestał być niedostępny, postanawia w podróż udać się maluchem – Fiatem 126p („Maluch” funkcjonuje tu w ogóle na prawach imienia pojazdu, a nie tylko potocznego gatunkowego określenia: staje się wiernym przyjacielem i towarzyszem). Zbiera Fiedler fundusze i ekipę, bo z wyprawy ma powstać film, studiuje trasy i wyrusza. Książka „Maluchem przez Afrykę” jest zapisem osiągnięć oraz wyzwań, z jakimi autor się mierzył. Jest też innym spojrzeniem na podróżowanie.
Arkady Paweł Fiedler skupia się przede wszystkim na sobie w Afryce. Skoncentrowany jest na maluchu i na tym, jak na jego samochód reagują mieszkańcy (przyzwyczajeni już do turystów i ich dziwnych fanaberii), nie zagłębia się w kwestie życia w Afryce, jeśli nie dotyczą go bezpośrednio. W zasadzie całą Afrykę ogląda z bezpiecznego azylu, fotela swojego samochodu. Czasem odwiedza lokalne turystyczne atrakcje czy podziwia widoki, lub zapisuje się na słono płatne wycieczki, żeby umilić czas gościom w wyprawie – ale z reguły spieszy się, żeby po prostu zrealizować początkowy plan: to wygląda momentami, jakby jedną ciężką pracę zamienił na drugą, gubiąc radość i satysfakcję z podróżowania. Odpowiedzialność za ekipę i za powodzenie eskapady trochę go przytłacza.
O takiej Afryce, jaką odbiorcy znają i z klasycznych książek podróżniczych, i z powieści, Arkady Paweł Fiedler nie pisze wcale. Jego „Afryka” to wypatrywanie kamieni groźnych dla zawieszenia samochodu, wsłuchiwanie się w pracę silnika i uzupełnianie benzyny. Tam, gdzie rzeczywiście mogłoby pojawić się coś nietypowego dla czytelników, na przykład nocleg pod namiotem, tam autor kwituje temat jednym zdaniem. Z kolei silniejsze przeżycia zapewnia mu właściwie tylko nie do końca zgrana ekipa: od początku różni członkowie wyprawy wprowadzają nieprzyjemną atmosferę. Fiedler traktuje ich w tomie jak tło gwarantujące określone emocje – ale trudno, żeby odbiorcy angażowali się w konflikty, skoro właściwie nie znają ich bohaterów. Ta wyprawa jest bezpieczna: jedyne zmartwienie dla autora stanowi możliwość przerwania podróży: to nie wystarcza do wstrząśnięcia odbiorcami. A jednak Fiedler przypomina też o czymś ważnym: warto marzyć i w realizacji tych marzeń nie oglądać się na innych. Przez to, że autor rezygnuje z ukazywania Afryki „dzikiej”, zyskuje nową perspektywę, w dodatku taką, na jaką niewielu podróżników mogłoby się zdobyć. W tekście jest sobą, nawet gdyby to miało oznaczać specyficzny styl i trochę niezręczności stylistycznych. Arkady Paweł Fiedler nie przejmuje się rozkładaniem akcentów i napięć, scenariusz do jego relacji pisze samo życie. To książka inna niż modne dzisiaj podróżnicze zwierzenia: autor ani nie zajmuje się międzyludzkimi kontaktami, ani nie przeładowuje historii faktami z podręczników. Jest całkowicie skupiony na sobie i nietypowej misji, którą wymyślił. Do tego dodaje odbiorcom kilkanaście zdjęć z trasy – ale emocje zapośredniczone usiłuje przekazać w samej opowieści. Zależy mu na uruchomieniu literackości, lubi opisywać nawet błahe wydarzenia – w ten sposób można dokładniej przyjrzeć się eskapadzie, a i inaczej oceniać zalewające rynek podróżnicze produkcje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz