wtorek, 7 czerwca 2016

Alexandra Fuller: Wyjedź, zanim nadejdą deszcze

Czarne, Wołowiec 2016.

Walka

Jest sielsko i baśniowo mimo wszelkich utrudnień i przeciwności losu. Al nie wierzyła, że uda jej się spotkać mężczyznę, który zaakceptowałby jej hałaśliwość, buntowniczą naturę i rodziców, dla których wolność jest ważniejsza niż konwenanse. A jednak Charlie istniał, znalazł się przypadkiem w pobliżu, pokonując trasę ze Stanów Zjednoczonych do Zambii – i na wszystko miał gotową receptę. Nawet wyskoki ojca Al był w stanie traktować z pobłażliwością, ze względu na podobną temperamentem babkę. Al znalazła mężczyznę idealnego, zakochała się w nim, wyszła za niego za mąż. W pierwszej fazie „Wyjedź, zanim nadejdą deszcze” to czysta sielanka. Nie wiadomo, w którym momencie zaczyna się ona psuć, dla czytelników to właściwie chwila, jeden przeskok w narracji, łatwy do przeoczenia. Nagle nie udaje się już pogodzić silnych charakterów, a spokój nie jest właściwą odpowiedzią na ciągłe burze i wyzwania. Związek jak z bajki zamienia się w koszmar, a najgorsze, że nie istnieją dobre rozwiązania. Ani rozstanie, ani ratowanie relacji nie przynoszą tu ukojenia. Czytelnicy dostają najpierw obraz związku wymarzonego, by po chwili obejrzeć drugi biegun sytuacji życiowej autorki. Tłem prywatnego piekła są raz zambijskie zwyczaje, raz amerykański sen – dwa kompletnie różne od siebie światy, w których i tak trudno znaleźć sobie miejsce. „Wyjedź, zanim nadejdą deszcze” to mocna proza obyczajowo-psychologiczna i nawet niespecjalnie liczy się, że oparta na faktach. Alexandra Fuller pisze tak, jakby tworzyła przedziwną powieść: życie układa się jej zgodnie z regułami kompozycyjnymi książki, lub też autorka dobrze wie, gdzie wyznaczyć cezury i w jakiej kolejności zapoznawać czytelników z burzliwymi wydarzeniami. Poszukiwanie własnej tożsamości staje się dodatkiem do ekstremalnych przeżyć. Fuller mniej interesuje teraźniejszość: prowadzi czytelników przez retrospekcje i autoanalizy, jakby chciała sprawdzić, skąd wzięły się jej dorosłe problemy. Mierzy się z sytuacjami, które poza Afryką byłyby niemal niemożliwe, a na pewno nie dałoby się nad nimi przejść do porządku dziennego. W obliczu szeregu traum aktualne zmartwienia wcale nie muszą być wstrząsem.

Na małżeństwo Alexandra Fuller spogląda zupełnie inaczej niż autorki obyczajówek (ale też inaczej niż ludzie piszący autobiografie). „Wyjedź, zanim nadejdą deszcze” to studium samotności i niezrozumienia, destrukcji, której nie dałoby się zapobiec. Autorka lubi być boleśnie szczera, ale potrafi w fascynujący reporterski sposób przerabiać swój życiorys. Uzyskuje tym samym dostęp do sytuacji i przeżyć, które w fabule wydawałyby się niepotrzebnymi wyolbrzymieniami. Naturalność zyskuje u niej doskonałą oprawę literacką, aż trudno myśleć, że to nie powieść. Ta proza porywa, podporządkowuje się sprzecznościom i pełna jest przepracowanego bólu, który dopiero teraz może zadziałać jako przyprawa historii. Fuller uwodzi nieznaną obyczajowością, umie rozkładać punkty kulminacyjne w historii, która w takim opracowaniu dopiero zaczyna robić wrażenie na odbiorcach. Fuller nie potrzebuje kibiców: jest silna i samodzielna, nawet gdy dopadają ją groźne choroby i chce się poddać. W naturalny sposób podejmuje wyzwania, a bezradna staje się tylko wtedy, gdy chodzi o drugiego człowieka. „Wyjedź, zanim nadejdą deszcze” to nie indywidualna spowiedź i ucieczka od schematów fabularnych. To doświadczenie brawurowe przełożone na literaturę, podbarwione afrykańską rzeczywistością, surowe, za to opisane mistrzowsko. Alexandra Fuller nie musi wyciągać wniosków ze swojego życia – potrafi nawet jego część przenieść do warstwy opowieści, o której trudno zapomnieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz