poniedziałek, 2 maja 2016

Hergé: Przygody Tintina. Tintin w Ameryce

Egmont, Warszawa 2016.

Porwania

Tintin ma to do siebie, że dzieci fascynuje, a dorosłych raczej nudzi. Przynajmniej takie oceny pojawiają się przy okazji wznowień kultowych kiedyś komiksów. Ale tom „Tintin w Ameryce” to prawdziwa gratka dla fanów sensacji i kryminalno-komediowego absurdu. Tu ani na chwilę nie da się odpocząć od kolejnych wyzwań, a Tintin na czas historyjki stanie się superbohaterem w wersji ekstremalnej. Żadnemu z kultowych superbohaterów nie udałoby się bowiem w tak krótkim czasie tyle razy ujść cało z pułapek zastawianych przez gangsterów. I nie tylko.

Tintin jako skromny reporter z nieodłącznym pieskiem Milusiem zostaje wysłany do Chicago. Ma tu robić porządek z przestępcami, bo okolicą rządzą gangsterzy groźni i nieobliczalni, a przy tym zdeterminowani, by nie oddać nikomu władzy. W efekcie terroryzują wszystkich, są doskonale zorganizowani i nie ma szans się im wywinąć. Już na pierwszej stronie, kiedy Tintin wysiada z pociągu, wpada w ręce przestępców. Natychmiast im ucieka. I to scenariusz, który powtarzać się będzie przez następnych kilkadziesiąt stron (z przerwą na podpadnięcie Indianom i brawurowe walki). Tintin sam (z wiernym i pomysłowym Milusiem) stawia czoła bandytom – a wydaje się, że w Chicago nie ma już ani jednego porządnego mieszkańca, który mógłby udzielić pomocy, a przynajmniej schronienia, zmęczonemu bohaterowi. Przygody Tintina tym razem rozpatruje się bez przerwy w kategorii cudów i szczęśliwych przypadków. Czasami reporter nie dałby sobie rady bez wsparcia i umiejętności Milusia, razem tworzą więc bardzo udany zespół. Chociaż Tintin nie popiera przemocy, zmuszony jest do pokonywania gangsterów także siłą fizyczną. Tu uaktywnia się jego spryt i kreatywność oraz umiejętność wykorzystywania dostępnych środków. Często zresztą przeciwnicy nokautują się sami, Tintin im tylko lekko pomaga. Bohater bardzo poprawia sobie statystyki w walce z groźnymi przeciwnikami. Do tego na własnej skórze testuje rozmaite metody likwidowania wroga: zostaje porwany, ogłuszany, oszukiwany, wtrącany do piwnic i lochów, spada w przepaść, ma być przejechany przez pociąg… Jego życie przez cały czas jest zagrożone, a ucieczka z jednego miejsca natychmiast prowadzi do kolejnej pułapki. Tintin w Ameryce nie spędza czasu inaczej niż na konfrontacjach, pościgach i wyzwaniach – tu okazuje się prawdziwym twardzielem.

„Tintin w Ameryce” to karykatura zasady „zabili go i uciekł”. Jeśli nawet gangsterzy są sprytni i dysponują wieloma rodzajami przebrań czy sztuczkami, by zakamuflować prawdziwe intencje, i tak przechytrzy ich Tintin, bogaty jedynie w swój rozum. W efekcie bandyci wciąż się ośmieszają, za to bezbarwny do niedawna śledczy zyskuje uznanie. W tej części przygód Tintina Miluś bardzo często dochodzi do głosu – sprawia, że bohater nie jest samotny i dodaje do akcji nieco humoru. Uruchamia się tutaj walkę z literackimi stereotypami, wyolbrzymienia pomagają budzić śmiech i dostarczają małym odbiorcom wielu wrażeń. Wprawdzie w śledztwa Tintina zawsze wpisane były spektakularne akcje, ale ten tom składa się niemal wyłącznie z nich – co kilka kadrów daje się słyszeć uderzenia, krzyki i łomoty, a bohaterowie dysponują wymyślnymi rodzajami broni. Ta przesada służy zabawie, nikt nie może zarzucić Tintinowi tendencyjności czy rutyny. Wiadomo, że nowe doświadczenia muszą się skończyć dobrze, ale odbiorcy będą się teraz koncentrować na komicznych zestawieniach pułapek i ucieczek oraz na niekończącym się łańcuchu zagrożeń. Tintin wreszcie pokazuje, co potrafi – w prawdziwej akcji i bez pomocy z zewnątrz, udowadnia swoją wartość w walce z najgroźniejszymi przestępcami – a do tego nie przestaje być sobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz