Nasza Księgarnia, Warszawa 2016.
Zmiany
Zosia trochę już wyrasta z pisania dziennika. Coraz rzadziej do niego zagląda i nie o wszystkim chce opowiadać. Trudno jej się dziwić, dziewczynka dojrzewa, przeżywa piękne zauroczenie Krisem i nie czuje potrzeby dziecięcego paplania o wszystkim. Przy tomiku „Zosia z ulicy Kociej w podróży” odnosi się wrażenie, że autorka powoli próbuje żegnać się z bohaterką – postacią, która zawładnęła sercami dzieci. Teraz pałeczkę może po niej przejąć rezolutna Mania, bardziej wyrazista i wciąż językowo kreatywna. Kolejny tomik przygód Zosi i Mani wydaje się podsumowaniem wszystkiego, co do tej pory się działo. Rozrasta się zwłaszcza liczba dokarmianych zwierząt, ale bohaterki przypominają też między innymi Polikarpia czy Agmirała Pypka, a nawet kunę ze strychu. Jeśli dodać do tego chaos wprowadzany przez dwoje urodzonych niedawno dzieci… Samo wyliczenie domowników zajęłoby dużo miejsca. Nic dziwnego, że w tym rozgardiaszu trudno skupiać się na pisaniu. Na szczęście z odsieczą przybywa babcia Zelmer i zabiera czwórkę wnuków do Grecji.
Dla Agnieszki Tyszki ten tomik jest próbą pokazania kilku faktów ze świata dorosłych. To, że mama Zosi jest nazywana NIH, wiadomo od dawna. Tym razem więc uwaga koncentruje się na zewnętrznych zjawiskach. Autorka między innymi dość szyderczo przedstawia zachowania Polaków za granicą (potępieniu podlega wieczne narzekanie, zachłanność przy bufecie, klaskanie po lądowaniu w samolocie, ale też utyskiwanie na dzieci). Pisze o kryzysie ekonomicznym w Grecji i o lokalnych przysmakach. Portretuje przedziwną panią przewodnik, która wprost uwielbia przekazywać pesymistyczne, smutne lub dziwne informacje. Do tego dołączyć można krytykę hipermarketów (już w Polsce) – i wychodzi całkiem satyryczna książka. Zosia jako narratorka zaczyna kwestionować to, co się wokół dzieje. Mania tymczasem zamienia się niemal w poetkę: pisze swój pierwszy niby dziennik, notuje w nim to, co zaobserwowała – ale w metaforyczny sposób. Robi co prawda koszmarne błędy ortograficzne i nadal przekręca wyrazy, ale czytelnicy serii już dawno mogli się przekonać, że to jej znak charakterystyczny. Zresztą to dzięki Mani pojawiają się tu między innymi „futszane gatki”, ta bohaterka zapewnia dowcip.
Bo Zosia staje się bardziej refleksyjna. Mniej uczestniczy w wydarzeniach, bardziej je kontempluje, nie rzuca się w oczy. Jednak Agnieszka Tyszka z humoru nie zrezygnuje. Dalej cieszy małych odbiorców azylem u bohaterek – zmienia natomiast powody do śmiechu lub literackiego ciepła. Nie przedstawia też tym razem szeregu zabaw do wykorzystania w zaciszu domowym (chyba że za taką uznać pamiętnikowe wprawki Mani). Próbuje autorka czegoś innego, stara się nie kopiować własnych rozwiązań z poprzednich tomików w serii. I tak Zosia pozostaje magnetyczna, nie wyrzuca ze swojego świata, a pomysłów na akcję autorce nie brakuje.
Seria o Zosi z ulicy Kociej jest jedną z ciekawszych obecnych na dzisiejszym rynku wydawniczym. Książki są mądre i wesołe, pełne rodzinnego ciepła i zrozumienia – oraz miłości do wszystkich zwierząt (w tym tomiku wyjaśnia się kwestia przeobrażenia świnki morskiej w kawię). Do przedstawicielek tomiku koty ciągną całymi gromadami, a Zosia potrafi indywidualizować coraz to nowych futrzanych przyjaciół. Przy tej serii żadne dziecko nie będzie się nudziło. Słowne wygibasy Mani poszerzą lingwistyczne umiejętności odbiorców i rozwiną wyobraźnię. A gdyby przypadkiem do tomiku zajrzeli rodzice (na przykład czytający pociechom), dowiedzą się, co naprawę jest w życiu ważne, a na co można przymknąć oko. Agnieszka Tyszka świat z dziecięcej perspektywy widzi jak mało kto, a ulica Kocia jest dla dzieci tym, czym Jeżyce dla nastolatek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz