Przygotowalnia, Kraków 2016.
Pod ziemią
„Dzieci korzeni” to lektura, jakich dziś się już nie tworzy – baśniowa i magiczna, ale i bardzo dziwna. Odwołuje się do dziecięcej wyobraźni i do bajkowego tłumaczenia naturalnych zjawisk, sugerując, że istnieje świat niedostępny ludzkiemu poznaniu, ale atrakcyjny mimo wszystko. „Dzieci korzeni” dzisiaj wpadają nieco archaicznie, a nawet odrobinę niepokojąco – więc i ciekawie dla najmłodszych. Sibylla von Olfers postawiła tu na bardzo prostą namiastkę fabuły: oto co roku dzieci korzeni przygotowują się pod ziemią do wyjścia na świat – cieszą się i stroją w piękne kostiumy, żeby wraz z nadejściem wiosny rozpocząć taniec wśród kępek trawy. Dzieci korzeni to kwiaty, ale przez brak dosłowności w nazewnictwie rodzi się niespodzianka dla małych czytelników. Autorka prezentuje wiosenną metamorfozą świata w krótkich słowach – ważniejsza jest warstwa rysunkowa, również niezbyt skomplikowana, ale też dobrze przygotowana i na swój sposób piękna. W końcu „Dzieci korzeni” to picture book, w dodatku już sklasyczniały.
W tomiku zachowane zostały oryginalne rysunki: Sibylle von Olfers prbuje na nich udosłownić tekstowy pomysł – dzieci korzeni rzeczywiście są prezentowane jako maluchy w dość obszernych (imitujących płatki?) ubraniach. Przekrój pozwala zajrzeć pod powierzchnię gruntu – między korzeniami drzew, w podziemnych jamach, bohaterowie mają całkiem sprytnie urządzone pokoiki. Organizacja podziemnego życia wydaje się przestarzała – i przez to ciekawa dla dzieci – pod ziemią nie ma elektryczności, więc opiekunka (Matka Ziemia) oświetla mieszkanie w inny sposób. Bohaterowie biorą się do nietypowych prac: zbierają robaki i szyją sobie sukienki, a czasem zachowują się jak dzieci i zwyczajnie psocą. To zestawienie bliskich maluchom doznań z budzącą się do życia przyrodą wybrzmiewa dość interesująco także dzięki możliwości oglądania wydarzeń na rysunkach. Autorka bardzo poważnie podchodzi do unaoczniania szczegółów historyjki, multiplikuje bohaterów i wyposaża ich w realnie istniejące okazy owadów czy gatunki kwiatów. Podczas oglądania tomiku odbiorcy mogą więc zestawiać zaobserwowane elementy przyrody ze znajomymi fragmentami obrazków, ćwiczyć nazywanie roślin i owadów, czy po prostu przenosić doświadczenia ze spacerów na lekturę.
W picture booku tekst ulega sporym ograniczeniom. Marta Woszczak decyduje się na zachowanie wierszowanej formy i takim przekładem zdobędzie uznanie wyłącznie maluchów zwracających uwagę na rytm i rymy – na pewno nie czytelników świadomych jej warsztatowych ograniczeń. Tłumaczka wykorzystuje pierwsze brzmieniowe skojarzenia, bez refleksji nad tym, że najczęściej to rymy banalne lub gramatyczne (albo jedne i drugie). Zeskoczy-oczy, nową-kolorową, trawy-zabawy (nie mówiąc już o bezlitośnie zestawianych ze sobą czasownikach) – tym na pewno Woszczak nie imponuje, przydałoby się literackie opracowanie pomysłu, bo w ten sposób przekład wydaje się infantylny i niezbyt staranny – nie mam tu na myśli ścisłości związków z oryginałem, a wyłącznie efekt dostępny polskim czytelnikom. Szkoda, bo w ten sposób „Dzieci korzeni” wybrzmiewają jak proste publikacje licencyjne, a nie jak klasyka literatury czwartej.
W efekcie interesująca jest oprawa graficzna i temat, tekst schodzi na drugi plan, chociaż bez niego trudno byłoby wychwycić sens tomiku. „Dzieci korzeni” są próbą pokazania twórczości sprzed ponad wieku – ciekawostka bibliofilska i nietypowa obecnie bajka. Sibylle von Olfers zapewnia czytelnikom szereg wrażeń innych niż te ze współczesnych kreskówek – to zetknięcie się z odmienną wrażliwością, a i odmiennymi trendami w sztuce. Poszerza horyzonty dzieci przyzwyczajonych już do dosłowności – otwiera na przenośnie i drugie dna (ukrywane znaczenia). Przypomina najmłodszym o sile wyobraźni. Tym, co wyróżnia pozycję na rynku, jest temat, a właściwie połączenie tajemnicy przyrody i dziecięcych zabaw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz