Wilga, Warszawa 2016.
Pożyczeni
Możliwości przy tworzeniu bajek logopedycznych jest mnóstwo, podobnie zresztą jak zestawień słownikowych haseł trudnych do wymówienia. I dlatego bardzo dziwi postawa Krzysztofa Kiełbasińskiego, który do swoich logopedycznych rymowanek zaprzęga klasykę literatury czwartej. Swobodnie sięga po czytelne dla wszystkich cytaty, by przerabiać je w krótkich wierszykach. Po co – nie wiadomo, bo mistrzom bajek w ten sposób nie dorówna, jedynie ukaże brak własnych pomysłów. Pojawi się tu obowiązkowo czarna krowa w kropki bordo, chrząszcz brzmiący w trzcinie (w Szczebrzeszynie, a jakże!), wieprz pieprzony pieprzem (przez to nie lepszy, więc zapożyczenie sięga tu dalszych rymów). W dalszych nawiązaniach będzie poczmistrz z Tczewa czy lokomotywa przerobiona na ciuchcię. Zupełnie jakby autora nie było stać na własnych bohaterów i musiał wykorzystywać tych sprawdzonych (nie darował nawet staremu niedźwiedziowi, który mocno śpi…).
Po znajomo brzmiących wstępach lub sygnałach literackich zapożyczeń Kiełbasiński na szczęście idzie w swoją stronę, chociaż sam sobie utrudnia zadanie narzuconą rywalizacją. Nie sposób uniknąć porównań z pierwowzorami, a w tej konkurencji tomik nie wygra. Znacznie lepiej byłoby, gdyby autor od początku uciekał od powiązań z klasyką. Rozwija bowiem swoje historyjki prościutko, szuka puent (już bez utrudnień brzmieniowych, nie potrafi skupiać się na dwóch równoległych wyzwaniach) lub zajmuje się szeregiem odgłosów wydawanych przez bohaterów. Płynie to prawdopodobnie z onomatopeicznych zabaw z „Lokomotywy” (cała „Ciuchcia” składa się z odgłosów do naśladowania) i kierowane jest do znacznie młodszych odbiorców. Tytuł i bajkowe zapożyczenia mogą tylko odstraszyć i zniechęcić do mówienia – a Krzysztof Kiełbasiński podrzuca przecież mnóstwo atrakcyjnych rymowanek-powtarzanek. Liście robią u niego szy-tszy, deszcz chlapie, czyżyki krzyczą. Kwintesencją odgłosów jest wierszyk „Na podwórku”, złożony z takich motywów. Niedźwiedź mlaszcze, kapciowi kłapie podeszwa, krewetka szoruje burtę – gdyby Kiełbasiński skupił się na tych tematach i odrzucił zapatrzenie w znanych twórców dla dzieci, stworzyłby ważny dla logopedów oraz dzieci tomik. W obecnej wersji nie budzi wielkiego uznania – sam autor niezbyt dobrze czuje się w przyjętych formach. Widać, że w rymowankach nie jest zbyt mocny, niewygodnie mu wychodzić poza szablony już wyeksploatowane. Pisze, bo jest zapotrzebowanie na bajki logopedyczne, a nie dlatego, że chce bawić najmłodszych.
Wrażenie, które autor psuje wtórnością tekstów i niestarannością w rymach, nadrabia ilustracjami. Dla samych obrazków ten tomik przejrzeć można! Królują tu rysunki komiksowo-kreskówkowe, kolorowe i bajkowe w każdym szczególe, wesołe i zachęcające do zapoznania się z treścią (jak wieża jeży). Sięga autor po motywy satyryczne (Goławin), śmieszne miny bohaterów oraz… litery wstawiane od czasu do czasu w przestrzeń obrazka i bajkową rzeczywistość – to elementy dodające całości absurdalnego wrażenia, a i wspomagające naukę czytania. Ilustracje są tu ogromne, zabierają miejsce całych rozkładówek, a do tego przesycone dowcipem. Autor odrzuca cukierkowość, proponuje za to bohaterów nieco urwisowatych, zabawnych ze swoimi minami i wpisaną w spojrzenia skłonnością do wybryków. To ważny składnik tomiku – lektura bardzo na nim zyskuje. Książka rzucać się będzie w oczy na ladach i półkach w księgarniach, stanowi bowiem rodzaj publikacji chętnie wybieranej przez maluchy i ich rodziców. Warto by było, żeby Krzysztof Kiełbasiński popracował jeszcze nad formą tekstów i pomysłami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz