wtorek, 5 kwietnia 2016

Dorota Gąsiorowska: Primabalerina

Między Słowami, Kraków 2016.

Podróż

Dorota Gąsiorowska w „Primabalerinie” rozszerza typowe dla bohaterek obyczajówek życiowe zmiany, wysyłając Ninę aż do Lwowa. Nie odwołuje się jednak do wątków ważnych dla Kresowiaków, chociaż jej Lwów przesycony jest polskością. Podróż na Ukrainę dotyczy w tym wypadku rodzinnego sekretu, stałego motywu kobiecych historii, który autorka na swój sposób – i dość naiwnie – przerabia. Wszystko zaczyna się od spadku. Umiera pani Irma, pensjonariuszka z domu spokojnej starości. Swój majątek – z wyjątkiem kilku książek – przekazuje młodej i sympatycznej księgowej, Ninie, która poświęca się pracy i nie ma nawet ochoty na organizowanie sobie życia prywatnego. Nina wychowywała się u zakonnic – znaleziona przez nie jako noworodek. Nic o swoich rodzicach nie wie, ale też nie czuje potrzeby, by się dowiadywać. Zresztą kobieta nie przepada za zmianami i nawet spadek nie jest dla niej interesujący. Na Ukrainę jednak wyjeżdża, razem ze swoim przyjacielem. To początek wielkich zmian i przedziwnych znajomości.

W „Primabalerinie” ścierają się dwa wielkie (uczuciowo) tematy. Jednym z nich jest romans: poznany we Lwowie Michaił od początku wpada bohaterce w oko, z wzajemnością. Pożądanie po obu stronach jest tak silne, że czytelniczek autorka nie nabierze kolejnymi utrudnieniami na drodze do szczęścia. Pierwszy mężczyzna na horyzoncie musi stać się tym jedynym. Drugim tematem jest przeszłość Niny. Aby rozwiązać zagadkę dotyczącą rodziny, posłuży się kilkoma czytelnymi symbolami. Odrobinę „magii” wplata Gąsiorowska i w znaki – losy przedmiotów dziwnie łączą się z losami ludzi. Najciekawszy z tego wszystkiego, bo mniej oczywisty, staje się wątek homoseksualnego przyjaciela Niny, Igora – ale i tu autorka wprowadziła(zupełnie niepotrzebnie) kilka morałów i wręcz szkolnych argumentów na temat tolerancji. Najciekawsze rzeczy rozgrywają się daleko od Niny, a Gąsiorowska nie zawsze ma czas, żeby się im przyjrzeć.

Wadą tej powieści jest przewidywalność. Owszem, w obyczajówkach najczęściej realizuje się podobne optymistyczne scenariusze, ale tu autorka nie korzysta z półtonów i drobiazgów. Jeśli uczucie – to wielkie i silne, jeśli zdrada – to natychmiast przekreślająca znajomość. Bohaterowie nie potrafią się porozumieć, nawet jeśli rozmawiają cały czas. Komponowanie relacji z oczywistości nie cieszy nawet podczas rozrywkowej lektury, bo co z tego, że odbiorczynie dowiedzą się czegoś, co od początku podejrzewały. Drugim, bardziej technicznym niż kreatywnym mankamentem jest u Gąsiorowskiej nadmierna tendencja do wprowadzania „didaskaliów”. Kiedy bohater coś mówi, ogrom emocji czy intencji zawiera się już w jego słowach, nie trzeba dodatkowo tłumaczyć tego czytelnikom. Dorota Gąsiorowska lubuje się jednak w takich dopowiedzeniach, które, podobnie jak partie dialogowe, nasyca nienaturalną literackością. Pomaga to w zwiększeniu objętości tekstu, ale niekoniecznie nastroi pozytywnie odbiorców – bo nikt nie chce być traktowany jak niedomyślny. W „Primabalerinie” autorka ułatwia sobie słowami zadanie: nie pokazuje przemiany postaci, tylko mówi o niej – a przecież powinno być tak, że odbiorczynie same dostrzegą metamorfozy i wyciągną na ich podstawie wnioski. Gąsiorowska nie daje na to szans, nie przez zagadanie, a przez brak pomysłu na prezentowanie psychologicznych konstrukcji. W efekcie „Primabalerina” trwa dość długo, ale nie syci, jakby autorka nie potrafiła zagłębiać się w niuanse wymyślonej historii i podpierała się jedynie prostymi fabularnymi schematami. „Primabalerina” jest lepsza niż dwa tomy przygód Łucji – ale i tak oparta na papierowych postaciach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz