Debit, Bielsko-Biała 2015.
Niebezpieczeństwo
Misia Marysia, mały koala, to przedstawicielka kilkulatków w codziennych wybrykach wspierana przez chomika Gryzka. To bohaterka dla najmłodszych dzieci, nic więc dziwnego, że jej przygody są proste i jednowątkowe, a do tego oparte na doświadczeniach maluchów lub o nie zahaczające. Misia Marysia lubi to, co każde dziecko, sama jest bowiem przedstawicielką małych odbiorców. Dlatego możliwe jest porozumienie i zaufanie. Powstało już mnóstwo tomików z przygodami misi Marysi, to jedna z bohaterek objaśniających odbiorcom świat w sposób nieco naiwny, ale angażujący najmłodszych.
Tomik „Marysia i karuzela” dotyczy rozrywki: misia Marysia i chomik Gryzek bardzo chcą się przejechać na karuzeli (takiej z wesołego miasteczka), więc kiedy mama Koala kupuje obojgu bilety, długo wybierają miejsca dla siebie. Tyle że nie wystarcza im radość kręcenia się w kółko: próbują jeszcze zerwać wiszącą u góry piłeczkę. Dokonuje tego Gryzek po paru kaskaderskich i niebezpiecznych skokach.
I tu pojawia się spore zastrzeżenie co do pedagogicznego wydźwięku tekstu. Najpierw misia Marysia, która wcale nie protestowała przeciwko wyczynom Gryzka, robi się zła na przyjaciela dopiero wtedy, gdy widzi gniew mamy. Potem mama zbyt łatwo daje się udobruchać i namówić na kolejną przejażdżkę – a ponieważ podczas niej dzieci już nie psocą, w nagrodę dostają lody. Niebezpieczeństwo, chociaż było poważne, przechodzi w zasadzie bez echa, a maluchy dowiadują się, że nawet mimo łamania zakazów (mama wyraźnie zabroniła im wychylać się z miejsc) mogą uzyskać dla siebie kolejne profity – zupełnie niezasłużone. „Marysia i karuzela” to zatem tomik napisany pod zachcianki dzieci i zgodnie z ich przekonaniami na rozwój akcji, dorośli nie mają tu zbyt wiele do powiedzenia. Gniew (słuszny!) daje się tu rozbroić prośbą o drugą szansę – zabawa będzie trwać dalej, już bez refleksji nad tym, co mogło się zdarzyć, gdyby bohaterowie nie mieli tyle szczęścia. Dzieci nie muszą umieć przewidywać konsekwencji swoich działań, ale nie warto podsuwać im jeszcze niebezpiecznych pomysłów z obietnicą pozytywnego i miłego dla nich zakończenia. Nadia Berkane zapewne przy tworzeniu tej przygody kierowała się punktem widzenia dziecka, a i chęcią odidealizowania misi Marysi i jej przyjaciela. Dostarcza w końcu trochę adrenaliny podczas skoków Gryzka. Odrealnia całość jednak przez wtórną reakcję mamy.
Mały zeszycik „Marysia i karuzela” przepełniony jest ilustracjami w duchu komputerowej trójwymiarowej animacji. W oczach dzieci wszystko wyglądać to będzie bardzo prawdziwie: karuzela ma nawet świecące lampki, a pojazdy są do niej przymocowane dzięki stojakom ze śrubkami i specjalnym wysięgnikom. Wrażenie prawdziwości psuje rozmywanie tła i pomysł na zagospodarowanie terenów wokół karuzeli. Dla dzisiejszych maluchów komputerowe grafiki to już nic nowego, starsi mogą jednak zatęsknić za prawdziwymi ilustracjami z duszą. W tomiku pod tekstem znalazło się jeszcze miejsce na wyjęte z rysunków ikonki – miniaturki wybranych przedmiotów lub zachowań postaci oraz podpisy – to może zachęcić odbiorców do nauki czytania lub przynajmniej przekonać ich do wyszukiwania wybranych elementów na rysunkach, więc i bardziej aktywnego uczestniczenia w lekturze. „Marysia i karuzela” nie jest książką specjalnie skomplikowaną i szybko się z niej wyrasta – ale to publikacja w sam raz dla dzieci przyzwyczajonych do kreskówkowego tempa akcji i do krótkich, telewizyjnych i upraszczanych opowiastek, w których widoczne są analogie do codziennej egzystencji najmłodszych. „Marysia i karuzela” nadaje się na lekturę przed snem – i do przyzwyczajania dzieci do książek od najmłodszych lat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz