poniedziałek, 11 stycznia 2016

Helena Bross: Pierwszy dzień w szkole

Debit, Bielsko-Biała 2015.

Strachy

Dość często w książkach dla najmłodszych pojawia się obecnie temat zmian, jakie niesie pójście do szkoły. Autorzy odpowiadają w ten sposób na najbardziej powszechne lęki maluchów, a mogą też liczyć na uznanie ze strony rodziców. Helena Bross, szwedzka autorka, nawiązuje w tomiku „Pierwszy dzień w szkole” do przerażających opowieści, jakimi starsi uczniowie raczą młodszych kolegów. Ma to sporo sensu, bo zwykle to właśnie bardziej doświadczeni w temacie stają się źródłem traum. Dzieci, które już za sobą mają pierwsze szkolne przygody, prześcigają się w niestworzonych historiach, byle tylko przestraszyć naiwne kilkulatki. W „Pierwszym dniu w szkole” wcale nie pierwszy dzień w szkole liczy się najbardziej, a postawa Wiktora, czwartoklasisty i starszego brata Kuby. Wiktor po raz pierwszy może poczuć dumę z tego, że chodzi do szkoły: młodsze dzieci uważają go za autorytet w tej dziedzinie. Chłopak najpierw bagatelizuje kolejne powody do radości i ekscytacji, aż wreszcie – przedstawia kolegom z przyszłej 1b historię o historię o duchu zamieszkującym szkolną piwnicę. Na szczęście Julka i Oliwka nie wierzą w takie bajki i są sceptycznie nastawione do kolejnych rewelacji Wiktora. Jednak pewien zbieg okoliczności sprawia, że opowieść zyskuje niespodziewane potwierdzenie.

Początkowe ostrzeżenia Wiktora mogą się nawet czasami przydać: nie zawsze dzieci trafią w szkole na życzliwych i ładnych nauczycieli, nie powinny też zostawiać talerzy z obiadem na stołówce. Ale dopiero opowieść o duchach uczy nieufności wobec „mądrzejszych”: tę przygodę autorka rozłożyła na czynniki pierwsze, żeby dzieci dokładnie zrozumiały, dlaczego nie powinny wierzyć w każde słowo starszego ucznia. Zresztą Wiktor od początku nie jest kreowany na mentora: to chłopak przerośnięty, z dziwną fryzurą, wyjątkowo komiczną (i nietwarzową). Małe bohaterki raz po raz obalają jego argumenty. W ten sposób Bross jeszcze przed rozwojem akcji osłabia znaczenie tej postaci – to kolejny motyw, który pozwoli zaszczepić odbiorców na thrillerowe rewelacje o szkole.

Tomik wydany w serii Uczę się czytać jest przystosowany do samodzielnej lektury. Litery są w nim duże, a objętość tekstu na stronie mniejsza niż rozmiar komiksowych rysunków. Ponadto ukształtowanie wersów sprawia wrażenie wpisanego w ilustracje i zintegrowanego z nimi opowiadania: tekst pojawia się między sznurkami huśtawek lub zamiast tła w obrazkach. Takie podejście zawsze sugeruje zabawę (i maskuje edukacyjno-wychowawcze aspekty opowieści). Sprawia, że dzieci chcą oglądać kolejne strony, także za sprawą dowcipu zawartego w ilustracjach. Czynnikiem zachęcającym do czytania ma być oczywiście temat – bliski kilkulatkom.

„Pierwszy dzień w szkole” to krótka i prosta historyjka o tym, co na pewno nie wydarzy się w placówce oświatowej. Nie zaraża odbiorców bezwzględną i pozbawioną wahania radością, unika fałszywego optymizmu. Bohaterowie i tak coś tu przeżyją, jeszcze zanim zaczną lekcje i wpadną w rytm szkolnych obowiązków. Helena Bross zdaje sobie sprawę, czego mogą wystraszyć się maluchy i przekonuje, że nie ma powodów do obaw. Przemyca w tomiku proste prawdy i ostrzega przed „życzliwymi” starszymi kolegami – lepiej ufa książkowym rówieśnikom, którzy zdążyli już się przekonać, że straszne historie są mocno przesadzone. Kilkulatki zyskują tu dobrą motywację do ćwiczenia umiejętności czytania – a nie odchodzą jeszcze zbyt daleko od książeczek obrazkowych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz