piątek, 25 grudnia 2015

Patrycja Zarawska: Benek i spółka

Dwie Siostry, Warszawa 2015.

Dziewięciolatek

Benek (właściwie Beniamin, ale chłopiec musi jakoś radzić sobie w życiu mimo fantazji rodziców przy wyborze imion dla potomstwa) to kolejny literacki bohater, który o swoich przygodach opowiadać chce samodzielnie. Patrycja Zarawska wciela się w narracji w kilkulatka z różnym skutkiem, czasami bywa bardzo przekonująca jako dziecięcy opowiadacz, czasami będzie budzić wątpliwości – ale zawsze stara się pokazać małym odbiorcom szereg intrygujących ich rozrywek oraz możliwości z życia ucznia. Na początku nawiązuje do hasła „tylko świnie siedzą w kinie” i wyjaśnia bohaterowi, więc i odbiorcom, jego genezę. To sposób na edukowanie dzieci przez sferę rozrywkową: nośny „slogan” nie powinien służyć do obrażania nielubianych kolegów. To również pretekst do przeglądu oferty kulturalno-rozrywkowej. Benek wie, że jego mama nie pochwala szkolnych wyjazdów do multikin na głośne i reklamowane produkcje oraz jedzenie popkornu. Z drugiej strony trudno wymagać od dzieci świadomego i dobrowolnego zachwycania się kinem niszowym, co zresztą klasa Benka dość szybko wykaże. Fiaskiem kończy się też wizyta w teatrze – z nieudacznikami aktorami, z których śmieją się nawet szatniarki. Takie wychowawcze porażki zniechęcają do zapoznawania dzieci z ofertą kulturalną miast. Patrycja Zarawska nie zaprasza do kin lub teatrów dopóki maluchy nie będą na to gotowe, to jest – dopóki bardziej będzie je interesować perspektywa zabawy z kolegami.

Benek doświadcza też innych przygód, niewykraczających poza świat kilkulatków. Sprawdza, czy na kolegach można polegać, odrabia (albo nie…) zadania domowe, chowa po kątach niezjedzone kanapki, co budzi zrozumiały gniew mamy. Z kolei sprawa z „wszawcami” ma uświadomić odbiorcom, że warto się przyłożyć (choć trochę) do nauki ortografii. Tak Zarawska próbuje być pedagogiem i jednocześnie rozbawiać swoich czytelników. Z reguły też rozlicza się z rodzicami zbyt gorliwymi w pomocy pociechom: historia konkursu na najładniejszy lampion czy konkursu rysunkowego pokazuje, jak poważnie niektórzy dorośli traktują dziecięcą rywalizację i jak krzywdzą w ten sposób te maluchy, które liczą na uczciwość. Dorośli zobaczą w tej książeczce dokładnie, co Patrycja Zarawska sądzi o rodzicielskim „wsparciu” w konkursach – świata co prawda to nie zmieni, ale może przygotuje część najmłodszych na życiowe niesprawiedliwości, a kilku rodzicom da do myślenia. A autorka da upust złości na podobne praktyki.

„Benek i spółka” to prosta książeczka, w której wygadany maluch posługuje się już praktycznie młodzieżowym slangiem. Momentami prezentuje słownictwo na wysokim poziomie, sprawia więc, że mali odbiorcy poznają nieco nowych słów – innym razem nie potrafi wyjść poza potocyzmy. I w jednym, i w drugim przypadku wydaje się, jakby podsłuchiwał starszych, za to nie miał własnych językowych przyzwyczajeń. Być może lepiej sprawdziłby się tu styl transparentny, ale można też zrozumieć, że autorka w ten sposób chce urozmaicić proste historie i nadać im lepsze tempo. Benek musi przecież zawalczyć o uwagę odbiorców.

Rozdziały w „Benku i spółce” są dosyć proste i zwykle opatrzone puentującymi komentarzami. Patrycja Zarawska przedstawia w nich typowe elementy dzieciństwa i ozdabia je niespodziankami dla dzieci. Chociaż pisze w imieniu dziewięcioletniego bohatera, nie potrafi pozbyć się „dorosłych” spostrzeżeń i uwag na marginesie narracji. Takie podejście pozwala jej na sugerowanie rodzicom koniecznych zmian, dla dzieci za to może nie mieć znaczenia. „Benek i spółka” to zatem książeczka dość szybka w akcji i niemal modelowa, jeśli chodzi o obrazki z dzieciństwa. Autorka raczej wybiera szczerość i ewentualne delikatne podbarwianie faktów niż budowanie opowieści z wyobraźni. Nie zamierza tylko rozbawiać albo tylko wychowywać, próbuje uśrednić te cele, dodając do nich jeszcze ukryte wskazówki lub zalecenia dla rodziców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz