Zysk i S-ka, Poznań 2015.
Schronienie
Anna Nejman nie odchodzi zbyt daleko od wzorca proponowanego często w obyczajówkach z ostatnich lat, a mimo to oferuje coś nowego. Jej pomysł wymaga jeszcze wprawdzie doszlifowania, ale już widać zalążki ciekawych i ciepłych historii tak poszukiwanych przez odbiorczynie. W „Migdałowym aromacie” pojawia się kolejne Ustronie i zaciszny zakątek, miejsce ucieczki od problemów całego świata, zapewniające schronienie i dystans od kłopotów. Nejman jednak wyrzuca Ustronie aż do Stanów Zjednoczonych. To dom, w którym dawniej czworo przyjaciół chciało spędzić resztę życia. Dla nich Ustronie było szansą na samodzielność i wolność, oddalało ponurą wizję domu opieki i samotności. Teraz do Ustronia wprowadza się Eliza. Bohaterka chce prześledzić losy tego miejsca i jego mieszkańców i opisać je w powieści. Materiały czerpie z przesyłanej jej korespondencji, część wiadomości od razu przekuwa na fabularyzowane scenki. Ale poza przeszłością liczy się teraźniejszość. Eliza nie pozostanie w Ustroniu sama. Dość szybko spotyka przystojnego Larry’ego i rozpoczyna swój płomienny romans. Żeby nie było zbyt sielankowo, pojawiają się zagrożenia rodem z filmów akcji, ale i obyczajowe zgrzyty. Ukojenia i pocieszenia zawsze dostarcza Greta, prosta i życzliwa sąsiadka, dla której antidotum na wszelkie zmartwienia jest szczera rozmowa i świeżo upieczone ciasto.
W „Migdałowym aromacie” podwójna akcja wcale się nie spieszy. Przeszłość przypomina o przemijaniu i o tym, co w życiu każdego nieuchronne, uczy pokory i pozwala na dystans. Teraźniejszość to przynajmniej w części spełnienie marzeń: Eliza to kobieta przed pięćdziesiątką, ale sercowe przeżycia zamieniają ją prawie w młodą dziewczynę. Nejman umożliwia jej bardzo intensywne doświadczanie miłości i zazdrości – szkoda, że nie rozwiązuje kwestii jednostronnie podejmowanych przez ukochanego decyzji. To element, który co pewien czas powraca – i który zasługiwałby przynajmniej na rozmowę bohaterów. Nie może w końcu funkcjonować jako jedyna przeciwwaga szczęścia w związku. Gdyby Eliza była młodą naiwną, dałoby się jej milczenie usprawiedliwić, ale przy takiej kreacji, jaką wybiera Nejman, trudno zrozumieć brak reakcji. W „Migdałowym aromacie” – oraz w notatkach prowadzonych przez Elizę – nie ma często tempa, jakby autorka próbowała imitować rytm zwyczajnego życia bez upiększeń czy literackich sztuczek. Owszem, wprowadza od czasu do czasu sceny mrożące krew w żyłach, ale w całej fabule są one porozmieszczane w specyficzny, jakby przypadkowy sposób. Nejman przyjmuje czekanie na rozwój wypadków jako strategię narracyjną, to samo nakazuje swojej bohaterce, więc i czytelnicy muszą się dostosować. Pomysł przekazywania scen z Ustronia jako dynamicznych opowiadań przypomina bardziej wprawki pisarskie niż katalizator opowieści. A wystarczyłoby nie eksponować poszukiwań w zakresie formy, żeby historia bardziej angażowała czytelników.
Anna Nejman ceni sobie rozbudowane i lekko kwieciste zdania. Kiedy tylko ma do przedstawienia statyczny obrazek, natychmiast daje się uwieść melodii słów, które namnaża w zdaniach czasem zupełnie niepotrzebnie (nie mówiąc o tym, że i nienaturalnie). Stara się, żeby „Migdałowy aromat” nie przypominał „szybkiej” lektury, a sugerował literackość. Miłym zaskoczeniem może być kilka rymowanych utworów wplecionych w tekst – chociaż przeważnie takie popisy kończą się katastrofalnie, tu pasują i nie rażą brakiem umiejętności rymotwórczych. Anna Nejman zapewnia więc swoim odbiorczyniom powieść, którą czyta się dość przyjemnie (mimo drobnych niedociągnięć), jednocześnie podobną do bestsellerowych czytadeł w ogólnej wymowie i różną od nich w każdym detalu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz