poniedziałek, 12 października 2015

Richard Hammond: W drodze

Zysk i S-ka, Poznań 2015.

Album

Richard Hammond daje się czytelnikom poznać z zupełnie niespodziewanej strony. Tworzy, wzorem wielu znanych (chociaż bez ghosta), autobiografię „W drodze”, opowiadając w niej o wspomnieniach i doświadczeniach z dzieciństwa oraz młodości. Nie jest to zresztą typowa autobiografia, raczej zbiór poetyzowanych szkiców tematycznych, w których plastyczność warstwy narracyjnej dominuje momentami nad treścią. „W drodze” to opowieści efemeryczne i z punktu widzenia biografów czy autorów haseł w encyklopediach – kompletnie nieistotne. A jednak pozwalają Hammondowi zamanifestować swoje „ja” i podzielić się z odbiorcami garstką wrażeń czy prywatnych odkryć i fascynacji.

„W drodze” to książka zrodzona z pasji, przynajmniej tak sugeruje autor. Wybiera dla siebie rytm podróży – każdy wybrany rok życia to jakaś szczególnie ważna wyprawa. Opowieść zaczyna się obrazkiem ośmiolatka, który podróż odbiera wszystkimi zmysłami, znacznie bardziej intensywnie niż dorośli. Ośmiolatek jedzie z rodzicami do dziadków: pamięta swoje wygłupy, ale i specyficzny zapach samochodu, postawy taty i dziwną rozciągliwość czasu. Książkę kończy historia dwudziestolatka, który z własnych – często w opłakanym stanie, wymagających stałej pracy – pojazdów przesiada się do firmowego vana i odkrywa wygodę takiego przemieszczania się. Po drodze Hammond testuje lub przywołuje wrażenia znane wielu odbiorcom: odbiegający od wymaganego modelu pierwszy „poważny” rower, motocykl czy… plastikowego jeepa, atrapę prawdziwego samochodu. I za każdym razem w celu wyprawy przemyca jakąś wskazówkę na temat swojego życia, definiującą go uwagę lub silne przeżycie (zbieranie ziemniaków, bójka, nielegalne wyścigi i rajdy po ulicach) – ale to tylko dodatek do właściwego tematu. A właściwym tematem są refleksje na temat środków transportu. Hammond godzinami mógłby opowiadać, jak starał się ulepszyć niedoskonały rower, rozkoszuje się czyszczeniem każdej części i jest w opisach równie staranny i drobiazgowy, co w pracach konserwacyjnych. Wielu czytelnikom do głowy by nie przyszło, jak dużo można napisać o przyjemności polerowania metalu, o dokręcaniu śrub czy o nasłuchiwaniu dźwięków wydobywających się z silnika. Hammond bez przerwy chowa się za zmysłowymi doznaniami, odkrywa za to przyjemność pisania o nieuchwytnym. Nie przepada za konkretami: tom „W drodze” w dużej części utkany jest z drobnych zachwytów i rozkoszowania się nieważnym obiektywnie momentem. Hammond próbuje tu pokazać, jak doceniać podróże, ale też jak czas zapisuje się we wspomnieniach. Synestezyjne opisy działać będą na wyobraźnię czytelników – ale dostarczą zupełnie innych wrażeń niż typowe publikacje autobiograficzne znanych postaci. Dla Hammonda bowiem konieczność przedstawiania siebie traci na znaczeniu w obliczu możliwości nazwania własnych przeżyć. Autor upaja się słowami tak samo, jak przemierzaniem tras i poznawaniem tajników kolejnych wehikułów. Jest w tym nieodbiegająca od tematu książki frajda dziecka, jest i radość dorosłego, który tej euforii w sobie nie zatracił. „W drodze” to publikacja, która jest ciekawostką dla czytelników i prezentem dla fanów Hammonda, opowieścią trudną do zaklasyfikowania. Hammond na temat wybiera sobie to, co inni kwitują kilkoma słowami. „W drodze” przypomina zestaw indywidualnych – więc cennych dla jednej osoby – doświadczeń i emocji. To nie autobiografia, a poetyzowany powrót do wybranych wspomnień, coś jak prywatny album ze zdjęciami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz