Galaktyka, Łódź 2015.
Wyzwanie
Dean Karnazes bardzo szybko ze znanego jedynie maratończykom biegacza przekształcił się w postać, która inspiruje i dokonuje niebywałych czynów w dziedzinie sporu. W „Ultramaratończyku” zdradzał sekrety biegania i opowiadał o swoim życiu. W kolejnej książce – „50 maratonów w 50 dni” z pomocą Matta Fitzgeralda przybliża odbiorcom straceńczy projekt, który udało mu się zrealizować. Dla popularyzowania sportu, przyciągnięcia sponsorów, dla bicia życiowych rekordów – z różnych powodów decyduje się na tak niezwykłe przedsięwzięcie. Chce przebiec 50 maratonów w 50 stanach bez przymusu ścigania się na kolejnych trasach: już samo osiągnięcie celu stanie się niewyobrażalnym rekordem.
Ta książka wyłamuje się z rytmu biograficznego, odnosi się bowiem do zaledwie siedmiu tygodni – spędzonych bardzo intensywnie – ale autor traktuje ją też jako próbę odpowiedzi na najczęściej przez dziennikarzy zadawane pytania. Przedstawia też kulisy „Endurance 50”. Przede wszystkim mówi jednak o pięknie biegania. Bez wielkich słów planuje zarazić innych pasją. Każdy rozdział zaczyna się tu od podania daty, miejsca, trasy czy wysokości nad poziomem morza, a także pogody i szacowanej liczby spalonych kalorii – wszystko po to, żeby przekonać się, kiedy i w jakich okolicznościach autor osiągał konkretne wyniki. Do eksperymentu Karnazes włączył też lekarzy: regularnie poddawał się badaniom krwi i moczu, a analiza została przedstawiona w aneksie tomu.
Rozdziały dotyczące kolejnych maratonów są raczej krótkie i stosunkowo rzadko odnoszą się do samego przebiegu wyścigu. Autor i jego ghostwriter wiedzą dobrze, że nie wolno im zanudzać nawet przypadkowych odbiorców. Dlatego też relację z przedsięwzięcia przedstawiają dwutorowo. Karnazes opowiada o swoich treningach – podejmuje między innymi temat butów do biegania, kontuzji, posiłków czy przygotowań do maratonów. To porady dla tych, którzy chcą biegać i uczyć się od najlepszych – zresztą i sam autor zaznacza, czego i od kogo się dowiedział, podkreślając równocześnie, że nie każda rada i nie w każdych warunkach ma sens. Podpowiedzi „sportowe” to atut tomu: w książce zostały wyróżnione graficznie i dokładnie opracowane, momentami przekuwając opowieść w poradnik. Co ciekawe, nawet laicy w temacie zechcą w pewnym momencie dopytać o szczegóły – „poradnikowe” strony wiele im wyjaśnią. rugi motyw ważny w tej publikacji to inni ludzie. Karnazes nie skupia się na monotonii biegania. Odnotowuje za to, kto zaimponował mu na trasie: raz to lekarz, który na swój pierwszy maraton przyjechał prosto z dyżuru (i z daleka), raz nauczyciel zachęcający dzieci do uprawiania sportu. Ktoś przebiega tylko fragment jednej z tras, ktoś inny decyduje się na kilka maratonów. W biegach z tej książki nie ma rywalizacji, jest za to wspólna pasja. Dodatkowo Karnazes co pewien czas wraca do najbliższych, bez których organizacja całej imprezy nie byłaby możliwa. Pokazuje zaplecze „Edurance 50”. Nie musi budować napięcia: nawet najmniejsza zbagatelizowana kontuzja mogłaby doprowadzić do ruiny przedsięwzięcia. Karnazes jednak nigdy nie traci humoru: pisze tak, jakby bieganie miało tylko dobre strony. W jego ujęciu zresztą ma. A ekipa pomagająca mu na trasie ma swój pięćdziesięciodniowy cel, z przymrużeniem oka też przez autora przedstawiony.
„50 maratonów w 50 dni” to nie tylko propozycja dla entuzjastów biegania. To zbiór ciekawostek, obserwacji z trasy, przegląd ludzkich reakcji w obliczu wielkiego wyzwania. Karnazes z kolejnymi kilometrami – i to w kolejnej książce – ani na chwilę nie przestaje fascynować. Trafi także do zwykłych czytelników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz