Rebis, Poznań 2015.
Romans i los
Diego Galdino sięga po temat częsty w romansach, żeby swoim czytelniczkom zafundować burzę uczuć. I chociaż nie ucieknie od konwencjonalnych motywów do bólu przewidywalnych, wygrywa. Wygrywa szczerością: nie neguje chęci napisania powieści o wielkiej miłości. Dokłada do tego włoskie spojrzenie na romantyzm. I to wystarcza. „Zadbam o to, żeby cię nie stracić” to fabularnie historia schematyczna – ale w realizacji – dość ładna literacko. Diego Galdino musi zresztą w swoim obrazie wielkiej miłości umieścić przeszkody nie do pokonania, żeby finał wybrzmiał jeszcze lepiej dla spragnionych szczęśliwych zakończeń fanek gatunku. Dlatego temu autorowi masowa publiczność wiele wybaczy.
Lucia, niezbyt zadowolona ze swojego życia prywatnego, przybywa z Sycylii do Rzymu, żeby odbyć trzymiesięczny staż w poczytnym dzienniku. Od razu wpada w oko Clarkowi, Amerykaninowi z sąsiedniego biurka. Uczucie – oczywiste dla wszystkich i niezbędne w książce – rozkwita, a Diego Galdino bardzo dba o to, żeby nie przekroczyć granicy tandety. Towarzyszy parze w pierwszych spotkaniach i na coraz śmielszych randkach, ale w opisach jest taktowny i dyskretny. Kibicuje swoim bohaterom i nie chce zniszczyć tego, co właśnie przeżywają. Lucia zamierza związać się z Clarkiem, ale ze swoim sycylijskim chłopakiem nie chce zrywać przez telefon. Jedzie na kilka dni do domu, a potem wydarza się coś, co zmusza Clarka do bardzo zdecydowanych działań.
„Zadbam o to, żeby cię nie stracić” to szereg przeciwności losu i komplikacji stających na przeszkodzie prawdziwej miłości. Prawdziwa miłość z kolei zostaje aż do przesady wyidealizowana: na prozę życia w związku jeszcze przyjdzie czas. Na razie bohaterowie muszą nacieszyć się swoją obecnością. Im lepiej będzie im na początku, tym bardziej dramatycznie wypadnie późniejsza walka i autor tomu świetnie o tym wie. Nakazuje więc postaciom brać udział w relacji wymarzonej i nie do przebicia, dostarczając czytelniczkom obrazu jak z bajki. Galdino zresztą uwielbia „filmowe” chwyty (z nastawieniem na hollywoodzkie romanse) – co pewien czas zaznacza plastyczność konkretnych zachowań postaci i porównuje swoją akcję do rozwoju ewentualnego scenariusza. Jest w tym dalekie echo autoironii, zupełnie jakby autor chciał odsunąć od siebie podejrzenia o filmową kiczowatość. Być może też zamierza w ten sposób uchronić się przed oskarżeniami o wtórność romantycznych scen – lub po prostu szuka dla nich nowego obramowania, mniej stereotypowego niż ogołocony z komentarza obrazek.
Niezależnie od starań Diego Galdino broni się samym stylem. Owszem, jego historia jest boleśnie jednokierunkowa (i rzeczywiście na ekranie sprawdziłaby się lepiej). Autor nadrabia to zamiłowaniem do opisu. Tworzy powieść nastawioną na zmysłowość (nie w sferze seksu, a w sposobie odbierania otoczenia). Sprawia, że postacie intensywniej odczuwają rzeczywistość i nie muszą być nakierowane na siebie, żeby czuć radość. Do tego Galdino dokłada odrobinę pokrzepienia – w postaci sympatycznej babci Marty. To bohaterka, której nie można określić mianem papierowej. Babcia gwarantuje szczerość i bezpieczeństwo, a poza tym i odrobinę humoru. Zwłaszcza w drugiej części książki jest to potrzebne – a kiedy autor realizuje kolejne punkty z poradników, jak pisać romanse, przydaje mu się trochę naturalności. „Zadbam o to, żeby cię nie stracić” to publikacja, której finał zapisany jest już w tytule – dzięki czemu po książkę raczej nie sięgną przypadkowi czytelnicy, którzy w romansach nie gustują. Koneserzy gatunku wytkną autorowi trochę błędów i sztuczności – ale przecież w tej powieści chodzi przede wszystkim o obraz idealnej miłości, która daje siłę do pokonywania przeszkód – i o żaden inny cel dodatkowo nie walczy.
Grazie per aver letto il mio romanzo... :-) Un saluto da Roma...
OdpowiedzUsuń