Iskry, Warszawa 2015.
Indywidualności
Mariusz Urbanek nie tworzy tradycyjnych biografii, on zabiera czytelników do sedna spraw ważnych dla bohaterów książek – i pozwala im towarzyszyć w rozmaitych życiowych wyzwaniach. Tak jest z czterema Kisielewskimi – Urbanek mógłby żmudnie rozbudowywać encyklopedyczne notki, ale zamiast tego woli zaprezentować odbiorcom biografie zbeletryzowane i splecione ze sobą. Opisuje Jana Augusta, Zygmunta, Stefana i Wacka tak, jakby towarzyszył im w codziennych sprawach. Wyrzuca z opowieści tematy mało istotne (mało „życiowe”), pomija nudne fakty, a uwypukla te, które świadczyły o charakterach czy temperamentach. Kiedy nie może zbudować spójnej opowieści o życiu, przerzuca się na twórczość – i to tak, żeby czytelnicy nie odczuli, że czegokolwiek tu brakuje. W przypadku tomu „Kisielewscy” to dorosłość i spojrzenie na sprawy artystyczne (a czasem też i polityczne) stanowi przedmiot zainteresowania Urbanka. Czterej Kisielewscy pojawiają się tu jako bohaterowie atrakcyjni z uwagi na własną egzotyczność, indywidualizm i nieuleganie wpływom innych. Różnią się od siebie, ale Mariusz Urbanek łączy ich nie tylko ze względu na rodzinne powiązania. Wszyscy mają prezentować niezłomność charakterów i wysoką samoświadomość. Tu nawet problemy – choroba psychiczna czy zamiłowanie do hazardu – nie niszczą obrazu ludzi, których warto upamiętnić. Urbanek towarzyszy trzem pokoleniom Kisielewskich i przez cały czas podtrzymuje zainteresowanie czytelników bliskością omawianych postaci. W przypadku Jana Augusta i Zygmunta pisze przede wszystkim o sztuce. Pierwszego prezentuje jako autora tekstów dla teatru, u drugiego wskazuje celne obserwacje społeczne przemycane w powieściach. Nieco inaczej rzecz ma się w przypadku Stefana i Wacka: tu twórczość przetykana jest społecznymi i charakterologicznymi uwarunkowaniami. Urbanek uzyskuje wielobarwne portrety ojca i syna przez to, że sam nie jest pewien, któremu powinien bardziej kibicować. Kiedy staje po stronie Stefana, musi zaznaczyć, jakie zmartwienia generował Wacek. Kiedy przedstawia Wacka, Stefan widnieje jako ten, którego poglądy uniemożliwiają osiągnięcie szczęścia. Ta gra toczy się przez dużą część książki i jawi się równie atrakcyjnie jak burzliwe fragmenty życiorysów Kisielewskich. Kiedy to tylko możliwe, Urbanek nawiązuje do rozmów z ludźmi, którzy znali jego bohaterów, odwołuje się też do dostępnych ogólnie opinii. Nie wykorzystuje ich jednak jako wyłącznego składnika budującego charakterystyki – te płyną z analiz zachowań oraz postaw, życiowych wyborów – i relacji rodzinnych. „Kisielewscy” to książka ukrywająca pracę badawczą. Niemal do każdego zdania mógłby Mariusz Urbanek przygotować wyjaśniający źródło przypis – woli jednak, żeby nic nie zakłócało czytelnikom odbioru. W ten sposób beletryzuje swoją książkę i trafia z nią do różnych grup czytelników. Zapewnia im nie tylko sporą dawkę wiadomości, ale też dobrą rozrywkę podczas śledzenia sprawnej narracji. Zresztą Urbanek w Iskrach dorobił się już pozycji uznanego biografa i odbiorcy doskonale wiedzą, czego spodziewać się po jego publikacjach. „Kisielewscy”, chociaż dotyczą czterech a nie jednej postaci, nie wydają się lekturą pospieszną czy niestarannie przygotowaną. Ten autor potrafi snuć opowieści pełne życia, a przy tym dalekie od konwencjonalnych biografii. Zresztą o dobrym opanowaniu formy świadczy tu umiejętność przeplatania życiorysów i układania z poszczególnych historii jednej bardzo udanej narracji. „Kisielewscy” to z jednej strony pozycja biograficzna przybliżająca sylwetki czterech wybitnych przedstawicieli rodu, który zapisał się w historii kultury, z drugiej – prawdziwa lekcja pisania w wykonaniu Mariusza Urbanka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz