niedziela, 12 kwietnia 2015

Maeve Binchy: Dom nad klifem

W.A.B., Warszawa 2015.

Goście

Maeve Binchy przekształca na swoją modłę poczytne fabuły o pensjonatach w małych miasteczkach. Początkowo jej „Dom nad klifem” rozgrywa się w przyspieszonym tempie, jakby materiał na całą opowieść autorka próbowała zawrzeć w jednym rozdziale, bez obaw, że zabraknie jej tematów na później. Tak zapoznaje czytelniczki z młodą Chicky, kobietą, która ośmiela się pójść za własnymi marzeniami. Chicky wybiera miłość – opuszcza rodzinną wioskę w Irlandii i wyrusza za ukochanym do Nowego Jorku. Przeciwstawia się bliskim i utrzymuje ich w przekonaniu, że osiągnęła sukces. Jest mistrzynią manipulowania faktami – nikt nie dowie się, co Chicky przeżyła. Rzeczywistość nie wygląda tak wspaniale, jak w listach do rodziny, więc kłamstwa się mnożą i w rezultacie funkcjonują dwa portrety tej postaci. Jeden stworzony na użytek bliskich, fantazyjny i przesycony sukcesami, drugi – prawdziwy i starannie skrywany. Po pewnym czasie Chicky wraca do Irlandii i otwiera pensjonat w starym domu na klifie. Współpracuje z jego dawną właścicielką, ma też do pomocy kilkoro oddanych przyjaciół. Rozpoczyna nowe życie, tym razem prawdziwe i szczere, nie na pokaz. Zresztą nie musi już nikomu imponować, wszystkim wystarczyły amerykańskie osiągnięcia – cóż z tego, że nieprawdziwe.

Autorka przywiązuje czytelniczki i do Chicky, i do atmosfery sennej osady. Pozwala uwierzyć w sens otwarcia pensjonatu na końcu świata i zadomawia wszystkich w tym miejscu. Stopniowo wprowadza życiorysy kolejnych bohaterów ważnych dla Kamiennego Domu, tak, żeby odbiorczynie miały komu kibicować i przejmowały się losem miejsca. Binchy wcale nie dba o techniczne strony przygotowywania pensjonatu, ignoruje wyposażenie, posiłki czy atrakcje – to wszystko ma w sposób naturalny wypływać z poczucia przynależności do miejsca. Bardziej wartościowi są dla niej ludzie i to ludziom poświęca uwagę. Odmalowuje charaktery i przeszłość w niespiesznej i chronionej od wielkich (nieżyciowych) wstrząsów narracji. Pomijając burzliwy wstęp, wszystko płynie tu naturalnym trybem, króluje natomiast zwyczajna egzystencja – bez zabiegania, wyścigu szczurów i pułapek materializmu. Dla Binchy to odskocznia, możliwość przeniesienia się w czasie i szansa na poszukiwanie rzekomo staroświeckich tematów, niepasujących do wielkiego świata.

Ale historia Chicky i jej przyjaciół w pewnym momencie, niezbyt dalekim od wstępu, normuje się i tonuje. I wtedy Maeve Binchy przechodzi do motywu zwykle pomijanego w podobnych w motywie opowieściach – przerzuca uwagę na gości pensjonatu. Każdy z przybyłych stanowi osobną historię, zestaw odmiennych uczuć i życiowych doświadczeń. Każdy może stać się przynajmniej bohaterem opowiadania. Kiedy Chicky znika z pierwszego planu, „Dom nad klifem” zamienia się właściwie w zbiór opowiadań. To przegląd prywatnych życiorysów gości i próba sprawdzenia, kto pojawia się pod dachem Chicky. Dla Maeve Binchy to wygodne rozwiązanie – autorka nie musi bowiem szukać kolejnych egzystencjalnych wstrząsów u bohaterki, którą mocno doświadczyła na początku tomu. Decyduje się autorka na zestaw postaci mocno zróżnicowanych – nie proponuje dla nich innego wspólnego mianownika niż pokoje w jednym pensjonacie. Drugim spoiwem jest sama narracja: Binchy nie reguluje rytmem tekstu wydarzeń czy charakterów, utrzymuje spokojny ton i zapewnienie, że z dala od cywilizacyjnego pośpiechu możliwa jest stabilizacja, a nawet szczęście. „Dom nad klifem”, chociaż rozpoczyna się jak standardowe obyczajówki promujące zwolnienie tempa życia, rozwija się – pod kątem kompozycji – w innym kierunku, autorka podtrzymuje tu także przekonanie, że w małych miejscowościach łatwo dowiedzieć się o przyjezdnych wszystkiego. Tylko „swoi” wiedzą, jak utrzymać coś w tajemnicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz