środa, 15 kwietnia 2015

Anna Mulczyńska: Przyjaciółki ze Staromiejskiej

WNK, Warszawa 2015.

Balet

Po bardzo udanym obyczajowym debiucie Anna Mulczyńska nieco obniżyła loty. Jej „Przyjaciółki ze Staromiejskiej” to tom przyjemny, ale robiący mniejsze wrażenie niż „Powrót na Staromiejską”. Być może dlatego, że bohaterka, Weronika, osiągnęła już upragnioną stabilizację u boku ukochanego Edka, a obrazy z raju nigdy nie przynoszą tak wielu emocji jak rozterki i dramaty. Żeby wstrząsnąć fabułą, Anna Mulczyńska przywołuje byłą miłość Edka, baletnicę Annę Bednarek, istotę zwiewną i chimeryczną jednocześnie. Bednarek pojawia się na Staromiejskiej i próbuje upokorzyć następczynię. Chciałaby też powrócić do tańca i uporać się z demonami przeszłości – a w tej walce potrzebuje sprzymierzeńców.

Mulczyńska znów odwołuje się do niemedialnych pasji: w Robótkowie Weronika daje upust kreatywności. Projektuje własne wzory tkanin, a do magazynu hafciarskiego przygotowuje serię wzorów z tancerkami baletowymi (to okazja do przytoczenia skróconych słynnych historii i ich bohaterek). Tym razem Weronika pozostaje jednak mimo wszystko na uboczu, bo uwagę pochłania Anna Bednarek. Autorka nie może się zdecydować, czy sprowadza na Staromiejską istotę nieszczęśliwą i pokrzywdzoną, czy wampa, bezwzględnie walczącego o swoje. Prezentuje krótką karierę Anny w kanadyjskim zespole baletowym i jej romans ze sławnym hokeistą. Do wrażliwej i poetycznej osoby niezbyt pasuje niemal męskie szukanie jednonocnej przygody. Anna Bednarek rozbudza przy tym instynkty opiekuńcze, by zaraz potem przejmować inicjatywę i bawić się uczuciami innych. To jedno, co w „Przyjaciółkach ze Staromiejskiej” budzi wątpliwości. Zbyt dużo jest tu różnych twarzy Anny Bednarek, żeby zbudować jej spójny wizerunek.

Tym, co koi i wzrusza, jest natomiast ciągłe dążenie autorki do stabilizacji. Wszystko musi się w końcu jakoś ułożyć. Weronika uczy się prowadzić sklep, Edek ma swoją restaurację, oboje realizują własne marzenia i żadne zawodowe drobiazgi nie wyprowadzą ich z równowagi. Niesnaski w sferze uczuciowej są więc niemal koniecznym dodatkiem: gdyby nie one, zrobiłoby się nie do zniesienia słodko. Mulczyńska o tym wie i być może dlatego właśnie czasem wyolbrzymia reakcje, chcąc dać sobie szansę na rozemocjonowanie w fabule. Jeśli Weronika uspokaja, Anna Bednarek jątrzy. Szarpie się i nie może znaleźć sobie miejsca, próbuje wtrącać się w uporządkowaną egzystencję innych. To postać chwiejna – nie budzi zaufania, a to jest niezbędne, żeby bohaterce kibicować. W „Przyjaciółkach ze Staromiejskiej” drobne retrospekcje odsłaniają kolejne tajemnice z życia Anny Bednarek – trzeba przyznać, że autorka postarała się o bogaty życiorys, ale zapomniała przy tym o charakterologicznej konsekwencji, jakby tworzyła powieść na szybko. Da się przeżyć – ale mniej urzeka.

W efekcie „Przyjaciółki ze Staromiejskiej” mniej angażują niż poprzedni tom. Na plus wypada oryginalność fabuły i wierność nietypowym w literaturze rozrywkowej zainteresowaniom. Dla wielu czytelniczek atutem tej powieści będzie także stworzony przez Mulczyńską azyl, schronienie dla bohaterów, którzy zdecydują się walczyć o swoje marzenia. Dobrze, że Anna Mulczyńska wypełnia narrację zachwytami i odczuciami estetycznymi (chociaż scena z ręcznym niszczeniem haftu oraz druga z „widzeniem” publiczności podczas występu są bardzo ale to bardzo mało prawdopodobne), ale tym razem wydaje się chłodniejsza w stosunku do postaci. Jako jedyna wierzy w Annę Bednarek, ale daje się wyczuć jej tęsknota za światem Weroniki. Gdyby znów zamknęła się w Robótkowie, mogłaby odzyskać narracyjny spokój. „Przyjaciółki ze Staromiejskiej”, druga powieść tej autorki z fascynacją handmade w tle pozostawia lekki niedosyt. To powieść obyczajowa z cyklu wyciszających.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz