Olé, Warszawa 2014.
Teatr
„Komedia świąteczna” jest próbą zadrwienia sobie z czasów, konwencji oraz formy powieściowej. To historyjka rodem z oświeceniowych teatrów, opracowana na tyle, by dała się zamknąć w prozie bez podziału na głosy. Podczas lektury najsilniejsze jest wrażenie teatralizacji, pełnej sztuczności bohaterów, sytuacji i fabuły. Nawet czytelnik – podglądacz – od tej sztuczności nie jest wolny, wkracza bowiem do świata, w którym może być tylko widzem. A przecież nie dla niego rozgrywa się ten cały spektakl, i nawet nie dla przyjemności snucia historii – bo wydaje się, że Victoria Alexander chce relację jak najszybciej skończyć. Obce jest jej rozsmakowywanie się w licznych intrygach, obce – przejścia między różnymi emocjami postaci. Bohaterowie wyznaczeni do grania szopki ledwo utrzymują się w swoich rolach, a ci, którzy powinni być naturalni – usztywniają się za sprawą wszechobecnych intryg.
W angielskiej posiadłości trwają przygotowania do świąt Bożego Narodzenia. Przygotowania dziwne i już na wstępie zaburzające tradycję. Oto lady Camilla zamierza ostatecznie zdobyć serce pewnego księcia z Europy Środkowej – aby zrobić wrażenie na wybranku, chce mu podarować święta jak z tomów Dickensa: ciepłe, rodzinne i niezapomniane. Rodziny – poza zgryźliwą siostrą bliźniaczką – na szczęście nie ma w pobliżu: temperamenty i przyzwyczajenia bliskich mogłyby skutecznie odstraszyć księcia. Camilla wynajmuje więc grupę aktorów, by wcielili się w rodzinę oraz służących na czas świąt. Dalsze wypadki łatwo przewidzieć po pierwsze do domu niespodziewanie zjeżdżają się prawdziwi członkowie arystokratycznej rodziny. Po drugie – Camillę odwiedza Gray, który dawno temu wyznał kobiecie miłość w przeddzień jej ślubu i… zniknął z horyzontu. Dawne uczucie teraz odżywa, zwłaszcza że książę skrywa pewną tajemnicę. „Komedia świąteczna” toczy się w jedynym możliwym kierunku ze wszystkimi obowiązkowymi przystankami po drodze.
Chodzi tu tylko o teatr, w dodatku o teatr „klasyczny”, z emocjami obcymi dzisiejszej publiczności. Zamiast żywych bohaterów są tu więc marionetki o przewidywalnych zachowaniach (sztuczność podkreślana jest również przez ich społeczne statusy, całkowite oderwanie od zwyczajnego życia), relacje między nimi są pozbawione namiętności (chociaż rzecz polega właśnie na wielkich uczuciach, które pokonają nawet próbę czasu). Przez oddalenie bohaterów trudno się z nimi identyfikować i przeżywać ich doświadczenia. Liczy się tu wyłącznie komizm schematów i burzonych schematów. Nie ma miejsca na komplikowanie charakterów czy ukazywanie ich rozwoju, w kilka dni zmienia się sytuacja bohaterów, ale nie oni sami.
Teatralność widać również w samej formie. Mamy tu do czynienia z przeniesieniem do powieści tekstu scenicznego, bez specjalnych obróbek. Oznacza to, że niemal cały ciężar akcji i intryg opiera się na niekończących się szczegółowych rozmowach. Postacie pojawiają się przed oczami widza, by przedyskutować temat, wymienić opinie, a przy okazji jeszcze napomknąć o przeszłości – informują się wzajemnie o tym, o czym same doskonale wiedzą, a wszystko po to, by wiedzę uzyskał też nieświadomy jeszcze widz. W fabule nie ma miejsca na komplikowanie przeszłości i modyfikowanie konwencji: bohaterki, które dawniej wyszły za mąż dla pieniędzy, nie pożałowały swoich decyzji, a teraz mogą zostać wynagrodzone za rozsądek. Nie znajdzie się tu wielkich rozpaczy ani sentymentów. Wszystko skupia się wokół intrygi z zastąpieniem prawdziwej rodziny aktorami – tak samo niepozbawionymi wad. „Komedię świąteczną” w efekcie czyta się nie jak powieść a jak dramat, tyle że z bardziej rozbudowanymi i wygodniejszymi w płynnej lekturze didaskaliami. Ta książka polega na przedstawieniu – bez specjalnej literackiej obudowy – konsekwencji szalonego pomysłu. Większych emocji nie wzbudza, chociaż miejscami wywoła lekki uśmiech. Ucieka jednak od dzisiaj modnych rozwiązań z powieści obyczajowych, dostarcza innego rodzaju rozrywki i odskoczni od „zwyczajnych” czytadeł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz