Agora, Warszawa 2015.
Wspomnienia ze wspinaczki
Czy podczas wspinaczki na ośmiotysięcznik można napisać książkę o swoich alpinistycznych dokonaniach? Simone Moro udowadnia, że tak. Nie chce przy tym, wzorem wielu innych sportowców, korzystać z pomocy ghostów. Uważa, że powinien sam zmierzyć się z tematem i opracować najbardziej ekstremalne wspomnienia, doświadczenia, dla których wspólnym mianownikiem są słowa „prawie niemożliwe”. Tak powstaje „Zew lodu”, prywatna relacja z kilku wypraw, połączona z prezentacją życiowej filozofii i podejścia do sportu. Moro zamierza dotrzeć do zwyczajnych czytelników – nie zarzuca fachowymi terminami ani technicznymi szczegółami przygotowań. Dużo natomiast pisze o… polskiej szkole wspinaczkowej i o Polakach, spotkanych w drodze na szczyty.
„Zew lodu” jest bardziej pamiętnikiem niż literaturą sportową. Rezygnacja z doświadczonego autora (chociaż Moro wydał już jedną książkę) skutkuje dosyć nierównym tempem. Simone Moro przeżywa raz jeszcze swoje przygody, ale nie zawsze umie stopniować napięcie, zresztą wydaje się, że akurat tej gry z odbiorcami podejmować nie lubi. Odrzuca zatem tony sensacyjne, próbuje za to dać czytelnikom pojęcie o tym, co dzieje się podczas zimowego zdobywania najtrudniejszych gór. Relacjonuje dość skrótowo (więc i z konieczności ogólnikowo) kolejne podejścia. Bardzo często skupia się na sferze zewnętrznej, nie na relacjach w zespole. Opowiada o konsekwencjach decyzji podejmowanych podczas przygotowań, o warunkach pogodowych i o niespodziewanych utrudnieniach na wyprawach. Podkreśla znaczenie wymiany doświadczeń z innymi sportowcami. Wśród ciekawostek pojawi się między innymi rezygnacja z bezsmakowych dań liofilizowanych na rzecz… domowych zapasów – to zaledwie jedna ze wskazówek, jakiej autorowi udzielili polscy koledzy po fachu. Moro dość sumiennie odnotowuje kolejne etapy wypraw. Naprawdę interesująco pisze jednak o wydarzeniach najtrudniejszych: lawiny, wypadki, walka z pogodą i ograniczeniami organizmu nadają tomowi wyrazu. Zwłaszcza że Moro nie szuka tutaj sensacji – „Zew lodu” nie manipuluje emocjami odbiorców. Zdarza się autorowi posłużyć elementami nieobojętnymi w lekturze (smutek po stracie przyjaciół czy drugie urodziny synka świętowane za pośrednictwem Skype’a) – ale nie dominują one w opowieści.
Simone Moro stawia w tych zwierzeniach na szczerość i kieruje się instynktem w doborze tematów. Jest świadomy tego, że wielu anegdot już nie odtworzy. Dialogi pozbawione puentującej roli wstawia do tekstu dla ożywienia narracji. Zależy mu na przedstawieniu alpinizmu jako sztuki, bywa, że przypomina o oczywistościach (prawdziwym szczytem jest przeżycie). Nakreśla sytuację alpinistów w różnych krajach, problemy z tragarzami czy najtrudniejsze decyzje. Nie zamęcza swoimi poglądami, nie tłumaczy też do końca wyboru takiej życiowej drogi.
„Zew lodu” jest książką bardzo prywatną – dla wielu odbiorców to stanie się jej podstawowym atutem. Moro nie zaraża entuzjazmem ani miłością do gór, przedstawia swój sposób na życie, ale nie szuka naśladowców. W tej publikacji utrwala istotne dla siebie chwile, których jeszcze nie zatarł czas. Szkoda, że nie wprowadza jeszcze do narracji migawek z twórczej teraźniejszości: sam sposób radzenia sobie z pisaniem książki w warunkach ekstremalnych mógłby skutecznie zachęcić do lektury. Simone Moro jednak nie wierzy w doznania indywidualne, te, które nie dają się uogólnić. Dokonuje w swoich wspomnieniach wyboru, trochę wymuszonego przez czas i pamięć. Pozwala jednak poznać przeżycia alpinistów i pozostawia czytelnikom wnioski na temat życiowych dróg czy odważnych decyzji. Jest „Zew lodu” tomem, który nie próbuje być wielką sportową literaturą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz