niedziela, 28 grudnia 2014

Patience Bloom: Romans to moja praca

W. A. B., Warszawa 2014.

Poszukiwania

Patience jest zagorzałą czytelniczką romansów (a dokładniej – szablonowych harlequinów), nie gardzi też komediami romantycznymi. To idealistka, która właściwie nie potrafi się odnaleźć w zwyczajnym świecie. Może dlatego, że głęboko wierzy w fabuły z ulubionych książek oraz w filmowe scenariusze i liczy na to, że w jej własnym życiu pojawi się wkrótce mężczyzna idealny. Każdą relację z płcią przeciwną błyskawicznie wpasowuje w romansowy konwenans i sama dla siebie staje się jak bohaterka ulubionych powieści. To nie może się udać: faceci z życia wzięci nie chcą przyjmować przypisanych sobie ról, a mimo kolejnych miłosnych porażek nie słabnie zamiłowanie Patience do konfabulacji. Jednak to, o czym skrycie (skrycie!) zawsze marzą nastolatki, niezbyt pasuje do kobiety w średnim wieku. Czytelniczki tomu „Romans to moja praca” Patience Bloom będą się często zastanawiać, jak można było stworzyć tak nierealistyczną postać, która w dodatku z własnych niepowodzeń nie wyciąga żadnych wniosków.

Patience chciałaby być bohaterką romansu. W kolejnych znajomych tropi ślady zachowań znanych z książek i ekranu, a nawet nagina fakty, chcąc znaleźć ideał. Udana randka wystarcza jej do snucia fantazji o pięknym ślubie, a porażki pogrążają w rozpaczy. I tak bez przerwy – zmieniają się tylko lata i okoliczności poznawania mężczyzn, oraz utwory, do których autorka się odnosi. Bloom przywołuje całe streszczenia ulubionych komedii romantycznych swojej bohaterki, wzdycha w jej imieniu do niedostępnych aktorów i zdaje się nie dostrzegać różnic między scenariuszami i rzeczywistością. Wydaje jej się, że fikcja wkroczy i w życie jej postaci – z którą autorka nieco za silnie się utożsamia. Kilka błędów w wykonaniu Patience brzmiałoby zabawnie i świeżo – ale sytuacja stale się powtarza, a, co gorsza, Patience z ochotą pakuje się w związki bez przyszłości i relacje o bardzo przewidywalnym rychłym zakończeniu. Ta postać nie potrafi żyć samotnie, ale do ciągłego szukania drugiej połówki pcha ją tylko i wyłącznie pragnienie odczuwania wzniosłych emocji, romansów, które stawały się w literaturze udziałem heroin. To za mało, żeby wystarczyło na całą książkę, nawet jeśli potraktuje się „Romans” jako lekturę w założeniu prześmiewczą. Patience Bloom doskonale orientuje się w temacie romansowych scenariuszy, widać też, że lubi oglądać komedie romantyczne – ale w jej pierwszej powieści wyraźnie brakuje iskry. Patience miota się bezradnie w swoim życiu i zachowuje jak egzaltowana nastolatka – można by ewentualnie potraktować ją jako wzór do niszczenia związków, ale… nikt w prawdziwym życiu nie zachowuje się tak, jak ta bohaterka, co będzie tu przeszkadzać w lekturze. Problem Patience Bloom polega na nieumiejętności przekonania do postaci.

Dla czytelniczek ceniących komedie romantyczne tom „Romans to moja praca” może natomiast być miniprzewodnikiem po lekturach i filmach z wątkiem sercowym. Bohaterka nie skupia się na harlequinach, wybiera proste odnośniki do powieści romansowych i filmów – wyciskaczy łez.

Patience Bloom dobrze czuje się w samym pisaniu, w prowadzeniu narracji na wzór tych z romansowych czytadeł. Brakuje jej jednak odwagi i pomysłów w konstruowaniu własnej fabuły – oraz w tworzeniu charakteru postaci. „Romans to moja praca” miał być mrugnięciem okiem do odbiorczyń – ale coś w konstrukcji tej książki szwankuje, więc części czytelniczek będzie się trudno do tej historii przekonać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz