Znak, Kraków 2014.
Dzieciństwo w PRL-u
Chyba próbuje Marcin Prokop zawczasu zasypać przepaść międzypokoleniową – i to jeszcze zanim ci, którzy w PRL-u byli dziećmi, staną się dziadkami z upodobaniem powtarzającymi, jak to za ich czasów bywało. „Jego wysokość Longin” to autobiograficzna opowieść o przygodach dzieci w latach, gdy nikt nie słyszał o bezstresowym wychowaniu, a najlepszą rozrywkę zapewniali koledzy z podwórka. Marcin od dziecka jest wyższy od kolegów (stąd przydomek Longin – ale mimo zaakcentowania tego faktu w tytule, fizyczność bohatera nie dominuje w akcji) i bez przerwy wyprowadza z równowagi tatę, który natychmiast zaczyna „szukać paska”. Marcin ogląda oczami kilkulatka najbliższe otoczenie – podwórko z Grubym, sąsiadem popijającym bimber, strych, na którym przebywa Albert – niewidzialny przyjaciel. Opowiada Marcin o codziennych zabawach i o szkole, o lekcjach religii w salce przykościelnej. Zdarza się, że trafia pod opiekę babci, przekonuje się wtedy, że babcie wiedzą wszystko (poza tym, że przygotowują pyszne pączki). Marcin stopniowo dowiaduje się, na czym polega dyplomacja (mama o pewnych sprawach nie mówi tacie, a babcia – mamie). Każdą wolną chwilę natomiast poświęca bohater na droczenie się z młodszym bratem, Bracholem. Bracholowi można wmówić każdą bajkę, wystraszyć go przed szczepieniem czy zmusić do posłuszeństwa. Brachol to typowy przedstawiciel młodszego rodzeństwa – zawsze irytujący i zawsze ciekawski, niesprawiedliwie rozpieszczany przez rodziców. Bo świat w oczach kilkulatka zawsze wygląda inaczej.
Marcin Prokop odwołuje się do beztroskiego dzieciństwa tak cennego we wspomnieniach. Jego Longin lubi oranżadę w proszku (chociaż ma ona robić dziury w żołądku), jeździ windą (co oczywiście irytuje dozorcę w budynku), wyprawia się do domu, w którym straszy, gra w kapsle starannie wcześniej przygotowywane. Zdarza mu się coś zbroić: podłożyć w szkole „bombę” lub zrobić dziurę w samochodzie taty. Longin to przecież zwykły chłopak, jakich pełno było w „chłopięcych” powieściach i na każdym podwórku. Longin jest prawdziwy, a jego doświadczenia nie zostały uporządkowane ze względu na pomysły fabularne, a na szereg wspomnień. Każdy rozdział dotyczy tu innego wydarzenia. Marcin Prokop udowadnia, że dzieciństwo w PRL-u nie było ani szare, ani nudne – momentami dzieciom będzie aż trudno nadążyć za bohaterem i całą jego rodziną.
Tę książkę przepełnia serdeczność, której nie należy mylić z sentymentalizmem. Marcin Prokop lubi swojego bohatera – czemu trudno się dziwić. Longinowi daleko do ideału – to dziecko wszędobylskie, często będące utrapieniem rodziców i babci, pomysłowe i żywiołowe. I te cechy postaci przekładają się na samą narrację. Właściwie to ciekawe, jak o przygodach i codziennych doświadczeniach Longina będzie się czytało najmłodszym – dla nich świat opisywany przez Prokopa przecież nigdy nie istniał. Tomik „Jego wysokość Longin” charakteryzuje się pewną ledwo wyczuwalną archaicznością w stylu i tematyce. Dorośli bez trudu odnaleźliby tu ślady własnych przygód i wrażeń z dzieciństwa, dla dzieci Longin będzie jedynie postacią z książki.
Marcin Prokop jako autor sprawnie posługuje się humorem (zwłaszcza sytuacyjnym), przekonuje do siebie odbiorców lekkością i swobodą stylistyczną. Jego Longin maluchom wyda się trochę egzotyczny – ale będzie jednocześnie nietypowym przewodnikiem po życiu w PRL-u: zmiana perspektywy oddaliła zupełnie „dorosłe” tematy i charakterystyczne, do znudzenia powtarzane problemy. Dla dziecka przecież liczyło się coś diametralnie różnego od kolejek w sklepach i braku papieru toaletowego. To coś Marcin Prokop uchwycił idealnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz