Świat Książki, Warszawa 2014.
Poszukiwanie szczęścia
Do szczęścia nie da się dojść na skróty – przekonuje Trixi von Bülow w powieści „Niech w końcu coś się zdarzy”. I chociaż chwilami posługuje się całym systemem uproszczeń, sprawia, że odbiorczynie i wierne fanki serii Leniwa Niedziela zaczną kibicować Fritzi.
Czterdziestoletnia kobieta, rozwódka z dzieckiem, dość rozpaczliwie poszukuje miłości. Fritzi nie chce otrzymywać prezentów w postaci poduszek elektrycznych, boi się też samotności, na którą, jak sądzi, jest skazana. Przyjaciółka zabiera ją na randki w ciemno, ale Fritzi nie potrafi znaleźć ukochanego w ten sposób. Każda porażka jest dla niej wielkim ciosem. Aż w końcu poznaje młodszego o dziesięć lat, niezwykle zaborczego przystojniaka. To nie koniec tomu, to dopiero początek. „Niech w końcu coś się zdarzy” nie powstało na kanwie typowego romansu. Autorka nie chce wierzyć w istnienie mężczyzn idealnych, a skoro już wyrzuca takich z fabuły, może ubarwiać życiorysy potencjalnych kochanków Fritzi do woli. Elementem komicznym staje się tutaj psychika zdesperowanej kobiety. Zaślepiona nadzieją na wielkie uczucie Frizti popełnia rozmaite błędy, właściwe tylko zakochanym kobietom. Galeria mężczyzn zamienia się tutaj w galerię dziwaków, z trudem wtłaczanych w kolejne fantazje.
Najbardziej oczywiste w „Niech w końcu coś się zdarzy” jest przesłanie. Autorka na temat szczęścia nie powie nic odkrywczego, w dodatku uświadomi bohaterce prawdę w najmniej oryginalny sposób. Do zapewniania rozrywki masowej publiczności to wystarczy, ale na tle całej serii wypada to rozwiązanie gorzej. Trixi von Bülow zachowuje się tak, jakby bała się odważniejszych decyzji fabularnych, nie chcąc zbyt daleko odchodzić od konwencji czytadła. W efekcie czytelniczki dość szybko wpadną na trop finału, chociaż autorka stara się go skomplikować. Jednak „Niech w końcu coś się zdarzy” to nie historia, która powinna działać przez zaskoczenie: tutaj liczy się seria zabawnych błędów Fritzi – dowcip mimo przewidywalności i lekkość narracji.
Autorka niewiele miejsca poświęca na psychologiczny rozwój bohaterów. Interesują ją bardziej zachowania, a te płyną zwykle z karykaturalnych postaw. Powieść oparta jest na zderzeniu idealnego i wymarzonego życia z jego nieudaną realizacją. Wszystko, co może pójść źle, szybko się zawali, a im większe nadzieje, tym większe rozczarowania chwilę później. Autorka funduje bohaterce wieczną huśtawkę nastrojów – ale zachowuje przy tym optymistyczny ton i nie odbiera czytelniczkom radości. Przyjemność lekturową zapewnia przede wszystkim sprawną narracją ze śladami autoironii.
„Niech w końcu coś się zdarzy” to powieść, która życiowe dramaty i rozczarowania przekuwa na zabawne anegdoty. Fritzi to postać dająca się lubić, nawet mimo naiwności w stosunku do kolejnych poznawanych mężczyzn. Ta książka została stworzona dla odbiorczyń, które dość mają sztampowych historii miłosnych, ale nie obrażą się, jeśli w końcu na horyzoncie zamajaczy nadzieja na szczęście dla ciężko doświadczanej bohaterki. Fritzi zachowuje się tak, jak się tego od niej oczekuje. Istnieje czasem jako przestroga, a czasem jako źródło komizmu. Nie należy do bohaterek, których egzystencję trzeba dogłębnie przemyśleć – za to stanowi swoiste krzywe lustro dla wielu czytelniczek. „Niech w końcu coś się zdarzy” to oczekiwanie na wiadomy finał – po drodze zdarzy się kilka rzeczy, które zmienią postrzeganie świata przez sympatyczną bohaterkę. Ale w gruncie rzeczy chodzi tylko o zabawę i o naiwną wiarę w wielką i baśniową miłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz