czwartek, 27 listopada 2014

Michał Rusinek: Limeryki i inne wariacje

Agora, Warszawa 2014.

Popis

Dopowiedzenie do niepoważnej twórczości Barańczaka, kontynuacja literackich zabaw cenionych (niestety coraz mniej) w środowiskach polonistycznych, odpowiedź na angielską poezję absurdu (wciąż za mało u nas znaną). „Limeryki i inne wariacje” Michała Rusinka to książka, która jest rymotwórczym popisem, dowodem na poczucie humoru autora oraz… szansą na ocalenie utworów, które bez tego funkcjonowałyby jedynie w obiegu nieoficjalnym, docierając do nielicznych – ze stratą dla szerszego grona odbiorców.

Michał Rusinek sięga po gatunki znane (limeryki czy piosenki) i te wykorzystywane wyłącznie przez humorystów do satyrycznych popisów (muzyczne biografioły). Do tego dokłada gatunki użytkowej – rymowane teksty z pocztówek i smsów wysyłanych z wakacji. Za każdym razem próbuje zaskoczyć odbiorców inteligentnym żartem (czasem też wyszukanymi rymami). Tworzy świadomie: puenty zamieszcza w pozycjach rymowych, dąży do uzyskania czystego komizmu – i radzi sobie w roli humorysty doskonale, o czym każdy czytelnik „Limeryków” szybko się przekona. Limeryków – czasem tworzonych podczas wspólnych wypraw z Wisławą Szymborską (nic tak nie pobudza limerykowej kreatywności jak tablice z nazwami mijanych miejscowości) – jest tu sporo, chociaż i tak czytelnicy będą czuć niedosyt. Rusinek imponuje pomysłami na niesztampowe pozdrowienia z wakacji czy wpisy na kartkach świątecznych. Jakby na przekór powszechnemu w dobie internetu grafomaństwu nie ulega pokusom łatwych współbrzmień. Jego warsztatowy kunszt docenią nieliczni. Dowcip jednak – wszyscy odbiorcy tomu „Limeryki i inne wariacje” to publikacja godna podziwu.

Michał Rusinek świetnie się tu bawi. W skondensowanych formach mieści frywolny dowcip (udowadnia, że nie trzeba wulgaryzować tematów damsko-męskich związków, by zasugerować czytelnikom pieprzne treści), rygorystyczną formę wykorzystuje jako dodatkowe utrudnienie – ale i jako czynnik oczyszczający żarty ze zbędnego przegadania. „Limeryki” warto czytać powoli, żeby docenić pomysłowość Rusinka – oraz język jego miniatur. Rusinek umiejętnie operuje absurdem, czasami uderza w naiwne tony (kreując erotyczne życiorysy kolejnych postaci). Nie musi wybierać prawdopodobieństwa – obok pikanterii proponuje więc odbiorcom wyobraźniowe i nieprzewidywalne rozwiązania. Dostarcza tym samym rozrywki umysłowej z nagrodą w postaci dobrych żartów. „Limerykami” można się długo zachwycać: naśladować Rusinka byłoby bardzo trudno.

Autor zadaje kłam twierdzeniom, że satyra jest dziedziną podrzędną wobec literatury. Do gatunków niepoważnych wprowadza erudycyjne wstawki – bawi się elementami z życiorysów największych kompozytorów. Nie brakuje tu też utworów „tradycyjnych” – nie tylko w piosenkach Rusinek daje dowód wyczulenia na subtelności językowe. Poza limerykami dopasowuje rytmy do charakteru humorystycznych przesłań. Sprawia wrażenie twórcy beztrosko bawiącego się rymami i żonglującego dowcipnymi wątkami. Mógłby układać komiczne rymowanki na każdy temat. Zapewnia odbiorcom lekturę niesztampową.

Ilustracje przygotowywane przez Joannę Rusinek przypominają kolaże Wisławy Szymborskiej i angielski humor. Są równie absurdalne co część opowiastek, a do tego powiązane z motywami z limeryków. Klasyczny charakter składników tych prac potęguje jeszcze nonsens rezultatu. „Limeryki i inne wariacje” to książka, która nie zawiedzie wymagających – zachwyci jednak nie tylko polonistów i wielbicieli satyry. Wstęp Joanny Szczęsnej warto zostawić sobie na koniec – pojawi się w nim jeszcze całkiem sporo wierszyków Rusinka (polityczne można było sobie darować, skoro reszta tomiku jest ponadczasowa). Luźna opowieść o tym, jak sprawdzają się literackie żarty w towarzystwie, które potrafi docenić dobry koncept tak samo jak formę – to ciekawe podsumowanie prezentowanych w książce utworów. Michał Rusinek funkcjonuje tu nie jako sekretarz Szymborskiej, a jako świadomy humorysta – nieczęsto zdarza się w dzisiejszych publikacjach takie stężenie inteligentnego żartu. „Limeryki i inne wariacje” to książka objętościowo niezbyt wielka, ale przyciągnie odbiorców na długie godziny. Czytelnicy będą też niecierpliwie czekać na następną porcję dowcipu w wykonaniu tego autora. Rusinek czuje się najlepiej wtedy, gdy sięga po jasno określone reguły zabawy, które dla zwykłych odbiorców stałyby się czynnikiem nie do przejścia. Udowadnia to w najlepszy możliwy sposób.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz