Świat Książki, Warszawa 2014.
Romans klasyczny
Tym razem Santa Montefiore postawiła na bardzo klasyczny schemat romansu połączonego z czynnikami nadprzyrodzonymi. „Tajemnica morskiej latarni” to powieść dla tradycjonalistek, a wszystko toczy się w niej zgodnie z oczekiwaniami odbiorczyń rozsmakowanych w typowości fabuł. Bohaterka, Ellen, przyjeżdża do Irlandii, uciekając przed despotyczną matką i niechcianym narzeczonym. Na miejscu odkrywa, że ma bardzo liczną rodzinę, a w przeszłości wydarzyło się coś, co na zawsze zmieniło życie jej rodzicielki. Zresztą tu każdy boryka się z własnymi demonami. Zwłaszcza Conor – samotny ojciec dwójki dzieci. Żona Conora zginęła kilka lat temu w starej latarni, od tej pory mężczyzna, podejrzewany o morderstwo, nie może znaleźć szczęścia. Dopóki na jego drodze nie stanie Ellen. Jest jeszcze jedna postać w tej historii: Caitlin, zmarła żona Conora. Jako duch czuwa nad swoimi bliskimi i nie chce, by Conor zakochał się w innej kobiecie. Wprawdzie ma ograniczone możliwości działania, ale skorzysta z każdej okazji, by uprzykrzyć życie rywalce.
„Tajemnica morskiej latarni” to powieść podporządkowana schematowi. Żeby urozmaicić oś fabularną, autorka sięga do kolorytu lokalnego. Ciekawie wypada tu odmalowywanie miejscowej społeczności: galeria oryginałów sprawia, że Ellen może czuć się swobodnie, z dala od życia, od którego uciekała. Dodatkowo autorka rozbudowuje historię o fragmenty atrakcyjnej przeszłości – tu związki międzyludzkie rozbijają się o konwenanse, a kobiety postępujące zgodnie z własnymi przekonaniami nie mają co liczyć na zrozumienie. Montefiore w zasadzie nie wymyśla nic odkrywczego – zdrady, nieślubne dzieci, małżeństwa dla pieniędzy, kłótnie rodzinne. Doborem tematów przypomina momentami Jane Austen, zresztą całkiem świadomie wybiera ten kierunek. W „Tajemnicy morskiej latarni” to uczucia wychodzą na pierwszy plan, bohaterowie są wobec nich bezradni.
Co pewien czas autorka powraca w narracji do tragicznie zmarłej Caitlin, która pogrąża się w ciemnych emocjach. Caitlin z dystansu ogląda proces zakochiwania się dwojga ludzi, dostrzega znaki i motywy nieuświadamiane przez nich samych. Dzięki temu Montefiore może trochę spowolnić rozwój wypadków i zająć się tematem miłości z różnych perspektyw. Przejście do świata duchów pomaga też w likwidowaniu współczucia dla bohaterki, którą spotkał tragiczny los. Caitlin staje się tu elementem humorystycznym, dość łatwą do pokonania przeszkodą na drodze do szczęścia. Bo Santa Montefiore próbuje też wzruszenia znajdować w pozaziemskich doznaniach. Jednak nie zmusza do przeżywania prywatnych dramatów: te istnieją zawsze w tle i nie przeszkadzają w koncentrowaniu się na sednie opowieści.
Na pewno „Tajemnicy morskiej latarni” wyszłoby na dobre, gdyby romansowy wątek był mniej oczywisty. Wydaje się, że autorka tak skupia się na komplikowaniu przeszłości różnych postaci, że zrezygnowała z plątania losów Ellen i Conora. Wiadomo, do jakiego finału zmierza podstawowy wątek – szereg niespodzianek pojawia się wyłącznie na dalszym planie. Santa Montefiore nie rezygnuje też z plastycznego i literackiego języka. Całą książkę pisze w sposób, któremu bliżej jest do dziewiętnastowiecznych narracji niż do dzisiejszych romansów. Bohaterowie posługują się językiem literackim: nawet jeśli w oryginale pojawiają się stylistyczne różnice między londyńskim i irlandzkim sposobem wysławiania się, w przekładzie wszystko zostaje ujednolicone. To trochę uszlachetnia historię, nadaje jej literackiego blasku i uprzyjemnia śledzenie opowieści. Montefiore ma w swoim dorobku lepsze powieści – ta jest dla lubiących klasykę, a nie dla wielbicielek kreatywnych rozwiązań. A i tak Santa Montefiore przyciągnie do swojego tomu tematem, którego tak często dzisiaj brakuje w powieściach rozrywkowych. „Tajemnica morskiej latarni” to romans w starym stylu – z rodzinnymi tajemnicami, zagadkami z przeszłości i uczuciami, które trudno zignorować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz