Prószyński i S-ka, Warszawa 2014.
Pomoc sąsiedzka
Atmosfera jak u Fannie Flagg, tyle że bez krwawej tajemnicy w tle. Małe miasteczko, w którym wszyscy się znają, zwyczajne codzienne problemy i mnóstwo kobiet. Taki jest „Uśmiech Madeline” – literacki przegląd trosk i marzeń zwykłych bohaterów. Darien Gee zaprasza czytelniczki do zamkniętego środowiska, w którym wiele postaci ma swoje drobne dziwactwa, ale wszyscy wzajemnie się akceptują i szanują. W tym raju na ziemi, do którego odbiorczynie szybko zatęsknią, będzie też miejsce na małe dramaty – nie wszyscy wiodą bowiem spokojne życie. Bettie, która prowadzi kursy tworzenia albumów, ma zaniki pamięci i zachowuje się coraz dziwniej. Yvonne staje się niebezpieczną konkurencją dla miejscowej firmy hydraulicznej, Ava samotnie wychowuje syna, a jedyną osobą, na którą może liczyć, jest… żona ukochanego (nieżyjącego już zresztą). Connie znajduje zagubioną kozę i opiekuje się nią z wielkim oddaniem. Frances marzy o córeczce i chce zaadoptować dziecko z Chin. Bohaterek przewija się tu wiele, a każda wnosi do powieści coś nowego i ciekawego. Każda też na swój sposób pokazuje, jak mierzyć się z wyzwaniami, które bez przerwy niesie los.
U Darien Gee wszyscy mogą na siebie liczyć. Nawet jeśli sąsiedzka pomoc wydaje się przykrym obowiązkiem, nikogo nie zostawia się tutaj w potrzebie. I dzięki wzajemnej choć często szorstkiej pomocy Avalon okazuje się azylem także dla czytelniczek. Ekstremalnie silne wzruszenia zdarzają się tutaj stosunkowo rzadko, ale każda z postaci ma inną – i równie ważną – historię do zaprezentowania. Mieszkanki Avalon nie dokonują wielkich czynów, ale bardzo chciałoby się je poznać. Tu wszystkie zmartwienia wydają się od razu mniejsze i łatwiejsze do rozwiązania. „Uśmiech Madeline” to powieść krzepiąca, a do tego ciepła i serdeczna.
Autorka sięga po motywy mniej obecnie w literaturze rozrywkowej eksploatowane. Nieszczęścia nie wiążą się u niej z chorobami cywilizacyjnymi, Gee stawia na bardziej uniwersalne uczucia. Lubi prowokować i rozbawiać odejściem od schematów: piękna Yvonne jest fachowcem od kanalizacji i rur, a żona i kochanka zaczynają ze sobą współpracować dla dobra dziecka tej drugiej. Wszystkim smutkom można zaradzić, projektując albumy na zdjęcia (według Bettie ma to mieć działanie terapeutyczne). Akcja w „Uśmiechu Madeline” toczy się powoli, ale dzięki sporej liczbie bohaterów i ich drobnych spraw wydaje się mknąć do przodu. Autorka przez sam sposób opisywania wydarzeń przywiązuje do siebie czytelniczki. Nie muszą one już angażować się w egzystencję i uczucia postaci – wystarczy, że porwie je rytm narracji. Sympatia do mieszkanek Avalon przyjdzie z czasem.
„Uśmiech Madeline” jest powieścią dla pań – apetyczną i gęstą od życiowych przełomów. Na odbiorczynie rozmiłowane w gotowaniu czeka tu garść przepisów, także do ozdabiania albumów łatwo się przy lekturze przekonać. Ale najważniejsza jest tu nadzieja płynąca z międzyludzkich więzi. Bohaterki nie muszą być zawsze wobec siebie serdeczne i troskliwe – ale nigdy nie pozostawią potrzebujących i pokrzywdzonych. W tej powieści nie ma miejsca na triumf złą – wszelkie zalążki przykrości zostają szybko stłamszone, a dobroć wolna od litości wygrywa. „Uśmiech Madeline” jest powieścią rozgrzewającą – dodaje otuchy i zapewnia czytelniczkom prosty relaks, nie odwołując się przy tym do męczących i wciąż powtarzanych fabuł czy rozwiązań z obyczajówek. W Avalon wszystko toczy się swoim trybem, odbiorczynie zyskują szansę zajrzenia do tego niemal baśniowego miejsca. To pozycja dla pań, które cenią w książkach kojące tony, serdeczność i brak poważnych zmartwień (lub poważnego traktowania dużych zmartwień), nie do przezwyciężenia. „Uśmiech Madeline” to odpoczynek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz