piątek, 26 września 2014

Amanda Noll: Potrzebuję mojego potwora

CzyTam, Warszawa 2014.

Strachy oswojone

Potwory spod łóżka, stały element dziecięcych lęków spopularyzowany przez kulturę masową z Zachodu, zwykle należą do istot niepożądanych. Oczywiście przydają się do zapewniania rozrywki i ekscytującej fabuły, zapewniają maluchom dawkę zdrowego strachu zbliżonego do roli zła w baśniach według Bettelheima, ale nigdy nie mają pozytywnego wydźwięku. Tymczasem bajka „Potrzebuję mojego potwora” Amandy Noll ujmuje temat od nietypowej i nieco prześmiewczej strony. Tu potwór okazuje się istotą niezbędną do zaśnięcia, a samo straszenie zastępuje dobrą zabawę. Bohater boi się naprawdę (w co trudno będzie uwierzyć małym odbiorcom), ale tego strachu potrzebuje. Autorka odwraca w ten sposób konwencję, uświadamia czytelnikom reguły gry podjętej przez postacie i pozwala oswoić dziecięce lęki.

Pod łóżkiem Ignasia mieszka potwór, Gab. Gab co wieczór straszy chłopca, ale pewnego dnia postanawia wybrać się na ryby. To oznacza, że Ignaś zostanie sam i nie będzie mógł zasnąć bez codziennej porcji strachu. Stukaniem w podłogę zaprasza więc inne potwory, ale żaden nie jest wystarczająco straszny. Dziecko przeprowadza zatem swoisty casting i w efekcie to potwory zaczynają bać się wymagającego „klienta”. Odwrócenie sytuacji powinno najmłodszym odbiorcom zapewnić zredukowanie płynącego z wyobraźni lęku przed potworami z ciemności. Nieoczekiwana zamiana ról to czynnik humorystyczny, a same potwory przestają być nieokiełznanymi i groźnymi istotami.

Zresztą już nadanie imienia potworowi spod łóżka wyklucza realny strach. Kolejne przybywające na pomoc stwory nie potrafią za to przestraszyć dziecka: któryś ma zbyt zadbane pazury, inny – długi język zamiast długiego ogona. Śmiech staje się więc pożądanym zamiennikiem lęku. Bohater mierzy się z wieloma przeciwnikami, ale tym razem jest na wygranej pozycji: to on dyktuje warunki i decyduje o losach każdego przybysza. Amanda Noll pokazuje też siłę przyjaźni i przyzwyczajeń – tylko Gab rozumie potrzeby Ignasia, bo tylko on doskonale je zna. I Ignaś odrzuca wszystkie „obce” potwory, bo żaden z nich nie zadaje sobie trudu, żeby poznać chłopca. A że Ignaś sam relacjonuje swoją przygodę (i to na bieżąco), odbiorcy uwierzą mu od razu.

„Potrzebuję mojego potwora” to pięknie wydana książeczka obrazkowa. Howard McWilliam swoimi propozycjami graficznymi może zachwycać. Zwracają u niego uwagę dwie rzeczy: pierwsza to zamiłowanie do gry światłem. Ilustrator świetnie zdaje sobie sprawę z tego, jak w pokoju oświetlonym nocną lampką rozkładać się będą cienie, z upodobaniem pokazuje refleksy świetlne. Dzięki temu obrazki nabierają charakteru. Druga rzecz to filmowe kadrowanie. Bohater przedstawiany tu jest z różnych perspektyw, w zależności od potrzeb i samego tekstu. Zmianami perspektywy McWilliam oddaje zmieniane nastroje, buduje też żarty rysunkowe. Dużo tu ciekawych drobiazgów (obrazki na ścianach, zawartość nocnej szafki), a i pomysłowych potworów. Sam Ignaś wypada bardzo przekonująco ze swoim zestawem nietypowych kreskówkowych min i plastyką twarzy. Jest co podziwiać w tej publikacji. Udana i dowcipna historia, jeszcze lepsze rysunki i wydanie, które zmienia całość niemal w książkę ekskluzywną. A do tego przesłanie tomu „Potrzebuję mojego potwora”: to, opowieść, która pokaże maluchom, że nie ma się co bać wyimaginowanych stworów. Ta historia ma szansę podbić serca nie tylko dzieci – ale w każdej biblioteczce kilkulatka znaleźć się powinna obowiązkowo. W dodatku autorzy pokazują, że wydawnictwa dla najmłodszych powinny stać na najwyższym edytorskim i treściowym poziomie. „Potrzebuję mojego potwora” to książka, od której nie można oderwać oczu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz